Detoksyzacja

   W kolejnym opowiadaniu Krzysiek porusza bardzo ciekawy okołowspinaczkowy temat, który często jest "milczeniem". Mocna rzecz, która warto przeczytać.
                                                                                                                                                                   Darek
   Po raz czwarty sięgam do kluczowej dwójki.
Po raz czwarty jej nie przytrzymuję. Co za dramat. Nie leży mi ten chwyt totalnie. Mam za grube palce żeby go złapać właściwie. Układ wymusze dopięcie łuku - a to boli.
Noga wysoko, uuuuughhhhh ... i dół.
 Być może nie jest to kwestia palców. Może przyczyna tkwi dużo głębiej we mnie. Właściwie to głęboko i nawet wiem gdzie.
   Niekończąca się impreza zaczęła się w zeszły piątek i trwała w najlepsze aż do wczoraj. Bez dnia przerwy karmiłem organizm wszelakimi trunkami alkoholowymi, co musiało się odbić na jego sprawności fizycznej.
 Piątek. Ot tak po prostu. Winko, bo było gorąco.
Sobota. Piwko i wódeczka. Coś się powspinałem, ale nawet Sokole Góry nie dają cienia w takie upały.
Niedziela. Wódeczka! Czarny Smirnoff. Mmmmm... Pycha! Ale oblewałem Taniec ze słoniem (6.3 SG)
Poniedziałek. Podtrzymując tradycję było piwko, bo wiedziałem że we wtorek też będzie impreza.
Wtorek. Wódeczka i piweczko. A wszystko zaczęło się od pieczonek w Towarnych (pękł Szczękościsk 6.3 FL).
Środa. Oslo - więc piweczko pierwsza klasa.
Czwartek. Najpierw Zorba, potem impreza w domu - wódeczka, piweczko, tanie wino
Piątek. Mega kac! Ania ma urodziny, więc coś (symbolicznie) było.
Sobota. Dzień między Ani urodzinami, a moimi imieninami. I wódeczka i piweczko
Niedziela. Wspin był. To chyba wypadałoby coś wypić.
SALUTE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
p.s.
 od jutra detoksyzacja, bo trzeba by tą dwójkę na Prostowaniu Henia utrzymać