Życie na Gorąco

         Życie na Gorąco                                                    

        Tym razem tematem opowiadania Krzyśka jest wspinaczka na drodze Życie na Gorąco na Jastrzębniku. Dwa wyciągi , własna protekcja, robiąca wrażenie formacja, opisy w literaturze (np. A. Machnik) to wszystko tworzy klasę tej linii. Nie za często można zobaczyć na niej kogoś. Można nawet stwierdzić, że nominalnie trudniejsze rzeczy w okolicy są przechodzone zdecydownie częściej. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie może znajdziecie po przeczytaniu tekstu Krzyśka (nie dotyczy tych którzy "Życie..." prowadzili). Życzę odkrywczej lektury.
                                                                                                                                                                                   Darek
   
Jeżeli ktoś kiedykolwiek się mnie by zapytał po co kupiłem kości i dlaczego wspinam się na własnej, to dzisiaj mam dla niego tylko jedną odpowiedź: Życie na Gorąco!
      Ściana Jastrzębnika poraża i przeraża. Jak pod nią stoisz to zaiste może odechcieć się wspinać. Jest wielka! Bije od niej morzem bieli. I straszy wilgocią. Jej wystawa sprzyja cieniowi i wilgoci. Można rzec - odpycha.
Takie miałem tam zawsze wrażenie. Bałem się jej. A wywieszająca się rysa pokonująca ścianę w jej największym spiętrzeniu po prostu gięła mi nogi.
 Tyle razy tam stałem. Widziałem ruchy i czułem ciąg. Marzyłem o niej. Zawsze jednak coś mi przeszkadzało; nie było z kim, nie było kiedy, nie było siły albo nie było psychy.
 Kiedy wczoraj usłyszałem, że jedziemy na Jastrzębnik od razu moje myśli skoncentrowały się na jednej drodze: Życie na gorąco.
Niezdrowo podniecony zacząłem pakować manele i zapomniałem o wypitej wódce wcześniejszego wieczora. Jeszcze kilka skłonów, parę pompek i trochę brzuszków, kawka, kupka i jestem gotowy.
Jadę na ścianę ścian Jury!
 Piaszczysty parking i krótkie podejście.
Przez słabe liście wiosennych drzew już ją widać. I czuję to... Strach.
 Stoję pod ścianą. Rysa wywiesza się około 2 metrów jakieś 9-10 metrów nade mną. Czuję że dojście do tego miejsca będzie najgorsze.
Oddalam się. Droga ma prawie 45 metrów. System rys powyżej stanowiska zachęca, ale najpierw trzeba się tam dostać.
 Uciekam.
Trzeba się rozgrzać.
Wieżyca leży na prawo od Jastrzębnika. Uderzam na mało zachęcające 6.2+. Czujnie do pierwszej wpinki, czujnie przy drugiej, oddech i ... mega klama. Uff. Kilka ruchów, klama, małowygodna wpinka na lewą rękę, jeszcze mnie wygodny ścisk,wysoko noga i... blok! Brak wiary.
Próbuję znów.
Ścisk, dwójka, wysoko na prawej.... giełgu, giełgu... łup! Jest klama. Odciąg, kilka ruchów w dobrych chwytach, wpinka, pomysł na dojście do zjazdowego i po drodze.
Zjazd.
 Nie było tak źle.
Odpoczywam chwilkę. Herbatka. Wizualizacja i ruszam.
Bez cienia wątpliwości pokonuję drogę.
 Niezły patent. Żeby pokonać 6+ idę na rozgrzewkę 6.2+  :)
 Czuję, że jest moc. Ale widok rysy odejmuje siły. Coś we mnie drży, wątpi. Robię wszystko byleby się nie wspinać już.
To mnie boli palec, to przedramię, to głowa...
 Weź się w garść! Rugam się w myślach. Jeszcze ostatni spacer wokół Jastrzębnika, ostatnie sikanie...
 Szpeję się.
Rany, ile to waży?
Ruszam.
 Niepewnie, powoli, ostrożnie.
Pierwszą kość zacieram z taką siłą, jakbym chciał wyrwać skałę. Siedzi super. Wpinka i ruszam.
Teren zaczyna się wywieszać. Powoli, ostrożnie.
Następna wpina. Cholera. Tracę na nie dużo czasu, męczę się. Ale to właśnie taki urok.
Jeszcze kilka ruchów i jestem w centralnym punkcie przełamania. O kurdę! To chyba więcej jak dwa metry!
Próbuję zatrzeć kość. Drżą mi nogi, niewygodnie rozstawione, bułuje się lewa ręka.
Może inny rozmiar. Kurde, kurde.
Zmieniam lekko pozycję, poprawiam się.
Po prawej ring. Myśl.
Z dołu krzyki: nie rób tego!
Z wnętrza krzyki: będziesz ojcem - olej to!
 Zwycięża rozsądek i miłość do życia i rodziny. Wpinam się w ringa. Ulga w myślach. Kilka ruchów dalej osadzam kość w wygodnym miejscu i wiem, że teren nie był ciężki. Ale psycha...
 Parę metrów i relaksuję się w stanowisku pośrednim. Nie biorę bloku, nie wpinam się lonżą. Po prostu wpinam linę przez ekspresa.
 Czy warto było wpinać się w tego ringa?
Chwila resta.
 Idę dalej. Lina daje już znaczny opór, ale teren jest łatwiejszy.
Pionowe rysy przcinające trawiaste półki. Dobry wspin. Relaksujący.
 Widzę stanowisko zjazdowe.
5 metrów....
3....
2...
 Mam! Blok!
Ktoś mnie słyszy?
 Wpinam się lonżą. Zwalniam asekurującego i po kilku ruchach jestem na szczycie Jastrzęnika.
Słońce, wspaniała widoczność. Tylko ja i skała. Jest pięknie.
 Zapominam o ringu, zapominam o strachu, ruchach, wywieszeniu, czymkolwiek.
To moja chwila, moje 5 minut. Delektuję się ciszą i słońcem.
 Zjeżdżam. Zbieram zabawki, jestem na dole.
 Ta ściana przeraża. Znów sie jej boję.
 Podchodzi kumpel. Przed chwilą walczył na jakimś kosmosie za niewiadomo ile, przybija piątkę. Dla niego to jest mistrzostwo świata.
 Jurajskie, sportowe 6+ na własnej jest bardzo ciężkie. Na prawdę wymaga koncentracji i uwagi w każdym ruchu i na każdym stopniu. Jestem dumny, że udało mi się pokonać pewne opory jakie w sobie miałem i zrobiłem tą drogę.
Nie ważne jakie jeszcze drogi pokonam w tym sezonie, żadna z nich nie będzie tak szczególna jak ta. Mimo, że nie mogę jej zapisać jako TRAD w kajecie. Wpisuję OS.