Puzzle.

           Tej sekwencji ruchów nie podglądnę na youtubie i nikt mi jej nie opowie. Powód jest prozaiczny-raczej nikt tego jeszcze nie próbował… Wypatrzyłem kiedyś ten „pusty” kawałek ściany, który zapisał się w mojej pamięci. Co jakiś czas widziałem go w myślach i dojrzewałem by zainwestować w niego czas, środki, emocje, by sprawdzić czy ma to sens i czy warto…

W końcu  nadchodzi  „ten” i moment i decyzja zostaje podjęta. Zrzucona lina z piku, zjazd, obdukcja terenu. To może się udać! Czas na porządki. Szczotki, czyszczenie, wydłubywanie ziemi i mchu z dziurek. Radość, że pod „zielonym” pojawia się coś co można nazwać rzeźbą. Zainwestowany czas być może nie będzie tym z tych straconym. Po walce z „syfem” pora na rozwikłanie łamigłówki ułożonej przez naturę. Trzeba poskładać ruchy, ustalić kolejność chwytów i stopni. Bywa, że nie ma problemów, innym razem potrzeba kolejnych prób, zmian kolejności złożeń. Czasem pojawia się refleksja, że brakuje zasięgu, mocy, wytrzymałości albo wyobraźni. W głowie walczą z sobą jasna z ciemną stroną mocy. Brać się za to, czy nie brać. Jeżeli wygrywa  jasna strona dostrzegam w tym to „coś” i ten pusty kawałek skały staje się moim projektem. Często do pracy nad „nowym” podłącza się ładniejsza część „naszego domowego zespołu wspinaczkowego” lub zapraszam wypróbowanych „w bojach” kolegów. Fajnie  jest z kimś być, rozmawiać, działać „nad tym nowym”. Ustalamy miejsca pod punkty, wiercimy (gdy trzeba), instalujemy (co trzeba), sprawdzamy czy to wszystko jest OK. W końcu przychodzi dzień i puzzle są poukładane. Przewiązuję się na końcu drogi do zjazdu, po chwili staję u podstawy skały.  Zadowolony… Trzeba to jakoś ochrzcić. Najlepiej by była związana z tym jakaś historia lub nazwa oddawała charakter drogi. W głowie kiełkuje myśl  o nowej, kolejnej, fajnej i zajmującej układance. Trzeba będzie się ty zająć;-).