Festiwal w Lądku

          Festiwal w Lądku. Święto ludzi gór, miejsce spotkań ze znajomymi, legendami, czas na zakupy i uniesienia z tych większych i mniejszych. W tym roku Złote Czekany (w tym jeden dla Regana!) i cała masa różnych w swojej ważności i atrakcyjności zdarzeń. Mam kolejny raz jechać jako zaproszony gość.

Mam podpisywać nowy przewodnik który napisałem z Arkiem. Niestety, tym razem będę robił to sam a Arek w tym czasie w Tatrach ma doskonalić się by zostać instruktorem taternictwa.  Wiem, że Jarek jest napalony na takie różne górskie nowinki i proponuję mu wyjazd w piątek gdzie będzie mógł być na warsztatach prowadzonych przez Marka Raganowicza. To jest coś! Piotrek Drożdż prosi mnie bym pomógł Markowi w aranżacji miejsca warsztatów. Nie ma sprawy, mogę to zrobić. Jedziemy… Pogoda nam dopisuje a widoki na Jeseniki są naprawdę warte by popieścić nimi oczy i duszę. W Lądku się dzieje. Jarek jest zaskoczony wielkością przedsięwzięcia. Proponuję mu by powoził Marka między festiwalem, hotelem a miejscem warsztatów. Ja biorę na siebie zaprowadzenie pod Niżna solidnej grupy chętnych by się dowiedzieć czegoś o warsztacie wspinaczkowym Regana. Na miejscu okazuje się, że Marek nie dogadał się z Piotrkiem co ma mu zabezpieczyć ze sprzętu i muszę improwizować. Wyciągam z plecaka zabrane w wyniku jakiegoś przeczucia kilka haków i przy użyciu kamienia, ku uciesze zgromadzonych wbijam je w szczeliny konstruując stanowisko. Po zadziałaniu Regan komentuje „Pan Marek jest zadowolony”. Chyba mogę uznać to za komplement. Niestety, muszę się zbierać ponieważ mam w centrum festiwalowego zamieszania podpisywać swoje przewodniki. Maszeruje przez las, myje ręce w strumieniu i mając chwilę wolnego w namiocie wystawowym Cassina/Campa spotykam Włodka. Wręczam mu najnowszy przewodnik (z dedykacja) i zostaję przez Włodka „przywołany do tablicy” bym wziął udział w konkursie wiszeniach na chwytotablicy. Jako oldboy startuję i kategorii open mieszczę się wtedy w pierwszej dziesiątce startujących. Włodek stwierdza, że mogłem powisieć dłużej  i może faktycznie bym posiwiał ale książek już bym sprawnie nie podpisywał. Ruszam wypełnić przyjemne obowiązki i o dziwo są ludzie, rozmawiamy o przewodnikach, wspinaniu. Składam autografy, pozuję do fotek… Po godzince z hakiem idę z Włodkiem na pole namiotowe po ringi i wracamy (ja z plecaczkiem wypełnionym cennym żelastwem) razem z Krzyśkiem prezesem KW Opole po raz kolejny do festiwalowego młyna. Między tym wszystkim rozmawiam z Markiem z Gór o pomysłach, planach  i jak zawsze kończymy wymianę myśli w pełnej zgodzie ze świadomością że warto za chwilę na jeszcze lepszych warunkach realizować kolejne pomysły. Pojawia się Jarek  zadowolony z poobcowania z Reganem. Kręcimy się jeszcze to tu to tam. Kupujemy pamiątkowe koszulki dla siebie i bliskich. Trzeba powoli się zbierać, nadciąga wieczór i do domu kawałek drogi przed nami. Wracamy zadowoleni…

Ps. oprócz moich fotek wykorzystałem zdjęcia Jarka Chodenki i Michała Złotowskiego