Lody w Kralovanach

          Czas, chęci i warunki lodowe pojawiły się prawie równocześnie więc postanowiłem  pojechać się powspinać. Niestety, Iza została pokonana przez grypę i musiała się leczyć ale dołączył do mnie Irek i problem się rozwiązał. Telefon od Maćka Pelca spowodował, że on i jego szanowna małżonka też myśleli o tym samym w tym samym czasie więc ostatecznie chętnych i jadących było nas już czworo.

Na cel wybraliśmy Kralovany a Maciej zarezerwował nam spanie w trzygwiazdowym pensjonacie o „dźwięcznej nazwie” Adak w Parnicy. Po całkiem przyjemnej podróży w południe zameldowaliśmy się na parkingu i ruszyliśmy pod lody. Chwila niepewności na podejściu, rzut oka na ściany i już wiedzieliśmy, że się fajnie powspinamy. Podeszliśmy pod drugie piętro lewego sektora (Afiteatru) i mogliśmy zaczynać. Szybkie szpecenie i byłem gotowy. Od lat te same dziaby i raki więc nie przewidywałem (i nie było) niespodzianek. Irek miał testować cały sprzęt więc nie do końca było wiadomo jak mu spasuje. Szybko przedarłem się prze mały, ale spionowany lodzik, zbudowałem stanowisko z bloku skalnego i ściągnąłem do siebie (bez niespodzianek) Irka. Chwilę po nas pojawili się Maciej z Atą i mogliśmy oddać się wspinaczkom po najpopularniejszych lodach w Kralovanach.  Całość był ładnie wylana i poformowana. Można było powspinać się po polewach, kalafiorach, depresjach i obłych filarkach. Na zmianę prowadziliśmy, szyliśmy na drugiego i powędkowaliśmy z lewej gdzie lód przechodził w cieniutkie polewki bez możliwości asekuracji. Jak dzieliłem wspinanie w robieniem fotek ale Maciek też coś pstrykał i na kilku zostałem uwieczniony. Z nastaniem zmroku zebraliśmy manele i udaliśmy się jak się okazało na wypasioną kwaterę. Przez chwilę zastanowił nas brak kaloryferów ale szybko doszliśmy do trafnego wniosku, że grzeje ogrzewanie podłogowe i problem wysuszenia sprzętu przestał być problemem. W sobotę mając na uwadze duży ruch wspinaczkowy na niższych lodospadach zaatakowaliśmy całość od dołu do góry robiąc 4 wyciągi i co ciekawe każdy i trochę innych charakterze. Po tym wszystkim zjechaliśmy dwa wyciągi niżej i na dokładkę przewspinaliśmy się po innych wariantach w fajnym, nietrudnym lodzie testując dziaby innych. Ostatecznie spowodowało to konieczność zamiany prostych Griveli Aty na lekkie Anakondy (zakup ma być dokonany po przyjeździe), moje utwierdzenie się, że Anakondy i Naje są faktycznie lekkie i na lodzie (takim od połogu do pionu) całkiem dobrze się sprawują. Irek popukał moimi Maszynami i był po wrażeniem ich skuteczności w osadzaniu. Ale jak wczoraj zmrok nas gonił i szybkimi zjazdami udaliśmy się na dół by odpocząć w naszym pensjonacie. W niedzielę wracaliśmy do domu, ale przed podróżą postanowiliśmy jeszcze się powspinać. Tłum w amfiteatrze spowodował zmianę kierunku podejścia i po żmudnym brnięciu w ściegu stanęliśmy do niechodzonym lodem na trzecim piętrze kamieniołomu w jego środowej części. Lód nie dochodził do końca ściany i było od razu wiadomo, że trzeba będzie do zjazdowej sosenki przebyć kilka metrów w mikscie. Skoro sam zaproponowałem to miejsce chciałem też sam założyć wędkę ale Irek miał na to dużą ochotę więc ruszył do góry. Wydając całkiem ciekawe dźwięki dotarł do góry. Efektem były przemrożone dłonie, które w czasie wspinania solidnie mu dokuczały. Korzystając z wędki przewspinałem się ciekawym zacięciem wylanym płyciutkim lodem gdzie dziaby i raki raczej należało zacierać niż nimi uderzać. Maciej postanowił porobić fotki z lodu więc dowspinał się do środka lodospadu i tam wiedząc na półce przypięty śrubami pełnił funkcję fotografa w czasie akcji Aty i mojej. Na koniec Irek jak odtajał też przebył całkiem trudne zacięcie i udaliśmy się do pojazdów i pojechaliśmy zadowoleni do domów będąc umówieni już na następny wyjazd. Warunki przecież nie będą wieczne.