Alpy Karynckie po mojemu cz.1. Autor A. Hajnas
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: Aktualności
- Utworzono: Poniedziałek, 08 sierpień 2016 13:10
- Poprawiono: Poniedziałek, 08 sierpień 2016 13:10
- Opublikowano: Poniedziałek, 08 sierpień 2016 13:10
- Darek Kaptur
- Odsłony: 2186
Tegoroczny przełom czerwca i lipca postanowiłem spędzić w górach wysokich. Wypadło na „Karnishe Hohenweg” - szlak biegnący granicą pomiędzy Austrią i Włochami.
Nocnym autobusem dojechałem do Villach, potem jeszcze do Arnoldstein, gdzie początek miała moja przygoda. A ta okazała się nie byle jaka ! Już pierwszy dzień dał mi się we znaki: po całonocnej podróży byłem półprzytomny, do tego zgubiłem szlak na ponad 2 km, samo wejście na grań było masakrycznie ciężkie – bo plecak pełen żarcia, słońce paliło niemiłosiernie, a ja jeszcze rozwaliłem sobie butelkę z wodą, która dodatkowo wylała mi się w plecaku... Ale potem już było tylko lepiej. Pogoda była dobra, dzięki temu mogłem cieszyć się bardzo dalekimi widokami, które koiły moje nerwy. Ogromne doliny i zejścia do nich, a potem wejścia, dobitnie uświadomiły mi, że jestem w Alpach; lekko nie było. Pierwsze noclegi wypadły mi w namiocie, z czym czasami miałem małe problemy, z powodu wyboru miejsca do rozbicia: na ładnych polanach było pełno krów, które pozostawiały po sobie zatrzęsienie gó... no placków i musiałem nieźle lawirować pomiędzy, by znaleźć sobie dobre miejsce pod namiot ! Czwartego dnia, już pod jego koniec, kiedy schodziłem na przeł. Plockenpass dorwała mnie potężna burza i kompletnie przemoczony ledwo doczłapałem do hotelu górskiego Valentinalm, gdzie solidny obiad i piwko skutecznie postawiły mnie na nogi.