W najdłuższy deszczowy weekend nowoczesnej Europy

              Długi weekend jak to często bywa okazał się perfidnie deszczowym i nie pozostawało nic innego jak doskonalenie się w jednej ze wspinaczkowych konkurencji jaką jest czekanie na jakieś możliwe warunki.
Jednak opad nie przeszkadza w sposób drastyczny w uprawianiu wszystkich sportów terenowych i trzech naszych klubowych kolegów w świąteczny dzień 3-go maja postanowiło  trochę się poruszać. Oznaczało to udział w „Biegu  bez granic” (trochę w nazwie przesady ponieważ każdy bieg ma swoją granicę w postaci mety lub rezygnacji). Prezes Adam, jego zastępca Roman i szeregowy członek klubu (bez podtekstu) Jędruś (nie Jądruś jak utrzymują niektórzy) przebiegli całość dystansu,  czyli 10km i nie byli ostatnimi co świadczy o ich przygotowaniu, harcie ducha, sprężu i wszystkim innym czego im w czasie pokonywania tego mokrego dystansu było trzeba. Co prawda nasz prezes miał trochę inną  motywację w postaci możliwości spożycia grochówki na mecie ( nie wiemy czy i jak szybko biegł w pewne miejsce po jej spożyciu) ale pomimo niedawnej kontuzji stawu skokowego ruszył na start, biegł i dobiegł (dobieg- nie doszedł). Jednym słowem chapeau bas!!!
Razem z bratem myśleliśmy jak z naszej strony uczcić długi weekend. Jako, że nie biegamy (Grzegorz nie ma czasu, a mnie po paru kilometrach łagodnej przebieżki zaczyna się nudzić) postanowiliśmy wykonać rzut na taśmę i wykorzystując w miarę optymistyczne prognozy pogody na niedzielę ruszyć w teren na wertykalne spacery ( nie biegi). Dołączył do nas kuzyn Tomek i tak w rodzinnym gronie na przekór aurze i tłumowi w terenie ruszyliśmy do Podlesic. Mogło by się wydawać, że plan nasz jest abstrakcyjny ponieważ ten teren w majowy weekend zawsze jest oblegany, ale my mieliśmy asa w rękawie. Atutem była znajomość terenu i wiedza, że na peryferia Kołoczka (Ptak, Jędza, Spadające gwiazdy, Biały koń) prawie nikt nie zagląda. Tym razem się nie pomyliliśmy i w tym zakątku Podlesic byliśmy sami. Warun może nie rozpieszczał, ale udało się coś podziałać. Między innymi poprzyglądałem się aktywnie kilku pasażom z kategorii „nie tylko dla orłów”.  Robiąc OS-a po latach (styl dla sklerotyków) Filara Spadających gwiazd wypatrywałem miejsc gdzie można coś własnego założyć. Wpinając się do kolejnych ringów uznałem, że w czasie pierwszego przejścia tej drogi miałem całkiem dobrą psychę i  stuprocentową pewność poruszania się w terenie o takich trudnościach i charakterze. Oczywiście, mógłbym stwierdzić, że Tomek Antecki zepsuł całkiem ładny kawałek wspinania „na własnej”. Wiem jednak, że linia ta wiele przejść przez te wszystkie lata nie miała, a po ubezpieczeniu może stać się popularnym klasykiem. Oglądając  nową asekurację na reszcie dróg i wyczyszczone z zielska połacie skały uważam, że warto pod Spadające gwiazdy się udać. Z pewnością jest po co. Inną ciekawą sprawą stało się dokładne umiejscowienie trawersu na drodze Ptasiek na Ptaku. Wspinając się tak jak  jest wrysowana w Jurze 2 decydujemy się na zdecydowanie większe trudności niż deklarowne VI-. Właściwa linia to start między ringiem z lewej (na krawędzi okapu), a pojedynczym punktem na prawo, wpinka do prawego punktu i dalej w górę (ewidentna dziura), następnie trawers w lewo po klamach tak by stanąć na wygodnym stopniu na krawędzi okapu. Potem prosto w linii ringów do stanowiska.
Rozpracowując kolejne drogi nie zauważyliśmy zmiany pogody i nasilającego się opadu który zmusił Grzegorza do ewakuacji z końcówki Nietoperza (a szkoda bo to ładna droga) i wymusił odwrót na parking. Tam spotkaliśmy naszego klubowicza Wojtka z.... (tutaj nie mogę podać personaliów z powodu sugestii zainteresowanego). Jednym słowem jakiś spręż na wspinanie jest i to powinno cieszyć. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś będzie się spotykało w terenie zdecydowanie więcej osób z naszej okolicy. Były biegi, było wspinanie, czyli udało się coś w ten kolejny najdłuższy deszczowy weekend nowoczesnej Europy zadziałać. I tak ma być!