Frankenjura 2012

         Tegoroczny wyjazd klubowy na Frankenjurę pomimo udanego pobytu w zeszłym roku niestety nie miał „dużego wzięcia”. Chętni wycofywali się z różnych powodów i w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać czy nie pojedziemy jednym samochodem.
Ostatecznie wyruszyliśmy na dwa auta w pięć osób. Naszą bazą stał się lokal Marka (dziękuję Ci ) co determinowało nasze działania do północnej części Franknjury.  W ten sposób działaliśmy w innych rejonach niż w zeszłym roku. Grupę wspinaczkową klubową tworzyli Iza, Matt  oraz ja wspierani przez Pana Jana któremu stan kolan uniemożliwiał wspinanie. Dojazd w niedzielę poszedł nam gładko i wieczorem rekreowaliśmy się w Amlingstadt. Poniedziałek przywitał nasz przelotnym deszczem i w tej sytuacji wykorzystując Marka jako przewodnika  ruszyliśmy  pozwiedzać Bamberg. Jest tam co oglądać więc przez parę godzin chodziliśmy, podziwialiśmy i fotografowaliśmy tamtejsze atrakcje. Pogoda polepszała się i postanowiliśmy zakończyć dzień wspinaniem.  Szybki przejazd pod Steinfelder Wadchen i mogliśmy zainicjować działania będące celem naszego pobytu. Skała oferowała krótkie i skomasowane  pod względem trudności drogi po dziurach (klasyka Franken). Udało nam się tam podziałać skutecznie na ośmiu drogach o trudnościach między 3 a 7-. Działania zakończyliśmy w lokalu na konsumpcji tamtejszych specjałów. We wtorek naszym „placem bojów” był Hoher Stein. Wspinając się  praktycznie cały czas w formule OS dokompletowaliśmy kolejne drogi między 5 a 7/7+ o różnym charakterze. Były ryski, przewieszenia, pionowe i lekko położone płytki. Wieczorem po powrocie Marka z pracy ruszyliśmy we czworo (Marek, Jasiu, Iza i ja) na dowspinanie na Herzogenreuther (skały obok samotnej jabłonki).  Panowie działali na Herzogenreuther Wand my z Iza najpierw na Fidlingu by następnie dołączyć do nich.  W czasie działań poległy moje spodnie ale udało mi się też przejść Danielsteig-bardzo ładną drogę o niesamowicie gęstej asekuracji. Miałem wrażenie, że główną trudnością jest ciągłe zatrzymywanie się by coś wpiąć niż kolejne ruchy. Środa to przygoda z Eulewand. Duża okazała skała ze zróżnicowanymi drogami o długości (część z nich) powyżej20 metrów. Odkryty teren i ładna pogoda dawały  dużą  radość z pobytu w tym miejscu. Drobi były pod względem formacji zróżnicowane a niespodziankę stanowił gładki komin który trzeba było pokonać zacieraczką. Na Eulenwandzie do naszej kolekcji dołączyliśmy 12 dróg i mogliśmy z czystym sumieniem zasiąść do konsumpcji w lokalu. W kolejnym dniu nasza ekipa podzieliła się. Iza i ja ruszyliśmy na Treunitzer Klettergarden  a reszta wybrała plażowanie nad zbiornikiem wodnym w towarzystwie jak informował Marek roznegliżowanych kubylców. Ogródek skalny okazał się wyludniony a drogi całkiem ciekawe. Około południa przybył do nas Marek i w trójkę działaliśmy na ładnych płytowych liniach. Jako, że ten teren jest wspinaczkowo eksplorowany od dawna można się było zapoznać jak wygląda wyślizganie chwytów i stopni na Franken i w kilku przypadkach nie odbiegało ono od tego co można spotkać na naszej Jurze. Tym razem nasz Os-owy dorobek to 10 dróg między4 a 7+. Wieczorem  przyjechał z Norymbergii do nas Roman który w tym roku nie mógł się z nami powspinać. Złamana w pracy noga skutecznie go unieruchomiła. Wieczór spędziliśmy w lokalu na rozmowach o wszystkim co nas interesowało. Na piątek w programie była „nowa skała” czyli Torstein. Okazała się trafnym wyborem. Drogi po ciekawych formacjach a trudności między 5 a 8- umożliwiały w miarę szeroki wybór celów. Najładniejszą  linią okazała się Wandfuszottel oferująca estetyczne wspinanie w siódmym stopniu trudności. Tutejsze drogi tak się spodobały Panu Janowi, że przeszedł dwie na wędkę w sandałkach uważając na kolano. Mając jeszcze trochę dnia prze sobą ruszyliśmy zobaczyć jedną z ładniejszych dolin Frankenjurt Paradiestal. Razem z Izą dotarliśmy pod sztandarową skałę rejonu czyli Wustenstein by pooglądać klasyki klasyków. W tym czasie reszta towarzystwa zatrzymała się w rejonie pierwszych skał czekając aż wrócimy. Nie czekali długo i kilka minut później wspólnie zasiedliśmy w lokalu do posiłku. Ostatni dzień wspinania to wycieczka do Gosweinstein. Matt i Aga tym razem postanowili wrócić nad wodę więc zostało nas czworo. Szybki dojazd i po krótkim podejściu przez coś co przypominało małe ZOO stanęliśmy pod Freibadwande.  Niedawno ubezpieczone skały pomimo niedużych rozmiarów oferowały całkiem atrakcyjne drogi. Odstrzeliwaliśmy je po kolei i po paru godzinach mogliśmy  z czystym sumieniem pozwiedzać miasteczko i spożyć kawę w tamtejszym zakładzie zbiorowego żywienia. Marek czuł się jeszcze niedowspinanym więc poszliśmy pod  Gernerfels gdzie mógł się jeszcze trochę przed pracą domęczyć. I właściwie to by było tyle. Nazajutrz w niedzielę wracaliśmy do domu. Jaki ten wyjazd był. Z pewnością trochę inny niż zeszłoroczny. Inny miejsce pobytu, rejony działania, częściowo zmieniony skład uczestników. Także trochę inne cele. Jasiu pojechał by zobaczyć coś nowego i przy okazji być pożytecznym jako asekurant, Matt chciał  podziałać i budować formę po kontuzji ręki, Iza zdobywać doświadczenie i przejść jak najwięcej dróg, ja pobyć w rejonie  z „pierwszej młodości”, podziałać coś ze swoim „starym przyjacielem” i spokojnie powspinać się (raczej na ilość niż na cyfrę) po tym czego nie znałem. W cyfrach wygląda to tak:
Pan Jan: 5 dróg (trudności od 5 do 6-)
Aga: 9 dróg (trudności od 3+ do 6-)
Matt: 19 dróg (trudności od 3+ do 7-/7)
Iza: 35 dróg (trudności od 3+ do 7-/7)
Darek: 62 drogi (trudności od 3+ do 7+)