Czech Polish Climbing-kolejna odslona

             W środę wieczorem „delegacja” RSW udała się do naszych czeskich przyjaciół z rewizytą w ramach wspólnego projektu Czech-Polish Climbing.
Szkoda tylko, że na ten efektowny i efektywny wyjazd zdecydowało się aż 6 osób. Miejsc było trochę więcej i naprawdę niezrozumiałym jest brak zainteresowania tego typu imprezami wśród spragnionych działania klubowiczów. Ci co się nie zdecydowali mogą tylko żałować. Atrakcje, atmosfera i wszystko inne co odpowiada za wysoką ocenę imprezy było na „bardzo właściwym” poziomie. Środowy wieczór upłynął nam na wspinaniu na sztucznej ścianie w miejscu naszego zakwaterowania i  rozmowach z naszym gospodarzem Krzysztofem. Mając w uwadze działania terenowe następnego dnia nie „rozmawialiśmy do oporu” lecz grzecznie udaliśmy się dosyć wcześnie na spoczynek. Czwartkowym głównym punktem programu był wspin w Kruzberku. Trochę trwało zanim tam dotarliśmy ale kierowca busa plus jego  nawigacja prowadzili nas krajobrazową trasą przez północne Morawy. Jednak każda podróż ma swój koniec i mogliśmy rozprostować nogi przed restauracją „Velke Sedlo” by w ciągu kilku kolejnych minut stanąć przed dobrze nam znanymi masywami Kruzberku. Wreszcie mogliśmy się powspinać. Działaliśmy z różnym skutkiem i natężeniem na Żabim Koniu i Głównym Masywie. Część z nas urabiała kolejne drogi, inni udali się na spacer, byli też niezdecydowani…. Finałem naszych działań stała się potężna ulewa zmuszająca nas do ucieczki do jaskini. Szybki odwrót do autobusu i co zaskakujące powrót do Koprivnic krótką trasą nie mogły popsuć nastroju. Ciepły posiłek, wyczyszczenie, suszenie sprzętu i ogólne doprowadzenie siebie do porządku spowodowały, że część z nas wieczorem spotkała się u stóp panela by się jeszcze dowspinać. Potem grill i polsko-czeskie rozmowy o sprawach ważnych i rozrywkowych. Piątek miał być i był dniem trekkingowym. Naszym celem była grań między Pustewnym a Radhostią. Kierowca po czwartkowej trasie do Kruzberku zdezerterował i udaliśmy się w krótki tour naszymi pojazdami i dalej na szczyt Pustewnego kolejką linową. Na kolejkę nie wszyscy się decydowali i ci dotarli do jej górnej stacji na piechotę przedkładając marsz w upale pod górę nad siedzenie „na krzesełku”. Spacer granią był przyjemnością. Bez pospiechu z przerwami na konsumpcję osiągnęliśmy kościółek na szczycie Radhosti. Potem to już droga w dół ku zaparkowanym samochodom. Dalej to już „standard”. Konsumpcja i podział na odpoczywających po niej i tych którzy postanowili powspinać się na sztucznej  ścianie. Dzień skończyliśmy w stylowym lokalu znanym części nas ze styczniowej wizyty. Upalny piątek to wspinanie w Stramberku. Pomimo trudnych warunków (temperatura) udało nam się w większości przypadków coś zdziałać. Aura wspinaczkowa nie rozpieszczała ale chęci i moc przez stosunkowo długi czas  prawie wszystkim dopisywały. Po raz kolejny okazało się, że Kamenarka to rejon na wiosnę lub jesień. Jednak aprowizacja o którą zadbał Krzysztof pozwoliły na działanie. Gdy byliśmy zmęczeni upałem ruszyliśmy poszukać cienia w klimatycznym Stramberku. Zimny napój i odpoczynek wśród drzew pod Trubą był tym czego nam w tym momencie było trzeba. Powrót na nogach do Koprivnic nie był  problemem i wieczorem po posiłku część z nas  się porekreować  inni ruszyli „ walczyć” w parku linowym. Gwoździem programu były skoki dziewczyn i Wojtka na dużej „huśtawce”. Adam i ja ruszyliśmy powalczyć z przeszkodą z poziomych belek. Udało się, ale mocno nas wymęczyła. Później już w pełnym składzie zasiedliśmy do długiego stołu. Była konsumpcja, rozmowy, granie i śpiew. Ostatni zeszli „z posterunku” późną nocą. W niedzielę postanowiliśmy  uskutecznić „coś dla ducha” i zwiedzaliśmy muzeum Tatry. Z pewnością nie był to czas stracony. Byliśmy też na wystawie poświęconej Emilowi Zatopkovi czyli lokomotywie z Koprivnic. Około południa musieliśmy niestety „zwinąć żagle” i wracać do domu. Kolejne spotkanie u nas w październiku. Też musi być udanym!