Droga przez (sudecką) mękę

          No i stało się. Sponiewierało mnie absolutnie na ostatnim wyjeździe i stąd taki tytuł ;-).
Ale do rzeczy: wybrałem się na mega-długi szlak ze Szklarskiej Poręby Dolnej PKP, aż do Pasterki w Górach Stołowych – wychodzi jakieś 363 km człapania, czyli dwa tygodnie tułaczki. Sporo działo się pogodzie, dorwało mnie kilka solidnych burz, do tego czasami pompowało nocami, szlaki były zarośnięte, więc kilka kroków poprzez te szuwary i buty od razu były mokre... Zdarzało mi się po kilka dni z rzędu chodzić w całkowicie przemoczonych butach ! To nie było przyjemne... ale co było robić ? Nie na każdym wyjeździe jest czysto, sucho i bezpiecznie ;-) Poza tym w Górach Kaczawskich były kompletnie zarośnięte szlaki, tam ludzi już chyba dawno nie było. Zdarzały mi się takie sytuacje, że wychodząc z lasu, kończyła się ścieżka, a przede mną było gigantyczne pole rzepaku !!! I gdzie tu iść ?!?? Takich sytuacji było kilka... Z oznakowaniem też było krucho... Ale największą „jazdę” przeżyłem wchodząc na Mniszka koło miejscowości Gorce. Uwaga na to miejsce: kiedyś szlak biegł na północ od tej góry, ale teraz jakaś wybitnie złośliwa osoba, postanowiła uraczyć nas wejściem na te górę... Na szczyt można spokojnie wjechać rowerowymi, wygodnymi ścieżkami, ale znakarz wymyślił sobie inną koncepcję... Poprowadził wejście najbardziej stromym odcinkiem, a do tego najbardziej zarośniętym (maliniaki po samą szyję...). Z drugiej strony to samo: zamiast zejść normalną, leśną drogą, znaki kierują nas w krzaki... Czyste kuriozum... Działo się na tym wyjeździe, oj działo. Ale szczęśliwie dobrnąłem przez prawie wszystkie pasma (Izery, Kaczawskie, Rudawy, Wałbrzyskie, Kamienne, Sowie, Bardzkie, Złote, Śnieżnik, Bystrzyckie i Stołowe) do końca tego maratonu. Ufff...Będzie co wspominać. Dołączam kilka fotek z tej eskapady ;-)