Oetztal cz.2 "Similaun"

     Drugim etapem wypadu w Oetztal było zdobycie szczytu Similaun 3606 mnpm. W tym celu opuściliśmy Laengenfeld i udaliśmy się w górę doliny, do leżącego na wysokości 1890 mnpm Vent.
Stamtąd przeszliśmy do schroniska Martin Busch Huette, w którym postanowiliśmy przenocować. W schronisku leżącym na wysokości 2500 mnpm zastaliśmy tłum ludzi. Piękna pogoda zachęciła wiele osób do wyjścia w góry. Wszystkie miejsca noclegowe były zajęte. Jednak udało nam się ulokować w „ winterraumie” ( zaoszczędziliśmy trochę euro). Po 3.00 w świetle czołówek ruszyliśmy na szlak do leżącego na wysokości 3010 mnpm Similaun Huette. Dotarliśmy tam wraz ze wschodzącym słońcem.
Odpoczywając, spożywaliśmy śniadanie i podziwialiśmy niesamowite widoki ( min. Grupa Ortlera). Ze schroniska blisko jest do miejsca gdzie w 1991 roku znaleziono słynnego  „Oetzi”. My jednak ruszyliśmy w drugą stronę. Po krótkim przejściu po skalistym podłożu, weszliśmy na lodowiec Niderjoch, który wiódł prawie na sam szczyt. Droga przez lodowiec była dość łatwa ( o tej porze śnieg był jeszcze zmrożony), oczywiście trzeba mieć świadomość że jednak jest się na lodowcu. W końcówce podejścia grań mocno się zawęziła i pewien odcinek robiliśmy w mocno eksponowanym terenie. Gdy osiągnęliśmy wierzchołek, ogarnęła nas pełnia szczęścia. Dla Poli był to nowy rekord wysokości. Przez pół godziny przebywaliśmy na szczycie, podziwiając widoki, które zapierały nam dech w piersiach. Moja uwagę szczególnie przykuły nieodległe Wildspitze 3772 mnpm i Hintere Schwarze 3624 mnpm. Po kontemplacji nadszedł czas schodzenia. Przy zachowaniu maksymalnej ostrożności, bezpiecznie udało nam się dotrzeć w mniej stromy teren. Słońce mocno przygrzewało i śnieg stawał się miękki. Toteż parę razy zapadliśmy się w nim powyżej kolan. Jednocześnie ze współczuciem i zdziwieniem patrzyliśmy na ludzi, którzy o tak późnej porze zdecydowali się na zdobywanie góry.  Po dotarciu do Similaun Huette zasiedliśmy na zasłużony odpoczynek. Podobnie postąpiliśmy po dotarciu do Martin Busch Huette, gdzie ponadto uczciliśmy sukces łykiem złocistego napoju. Gdy zrobiło się nieco chłodniej ruszyliśmy w mozolną, powrotną drogę do Vent. Dotarliśmy tam przed zapadnięciem zmroku, zmęczeni ( 1100 metrów podejścia i 1700 metrów zejścia w prażącym słońcu) lecz szczęśliwi.
Następny dzień spędziliśmy relaksowo, zwiedzając okolice wioski. Nazajutrz o poranku wyruszyliśmy do domu.