Obóz RSW-Frankenjura 2011

         Mogę stwierdzić, że udało nam się odbyć pierwszy wspinaczkowy obóz RSW. Celem była Frankenjura, a dokładniej szeroko pojęte okolice Doliny Trubach.
Pomimo niskich kosztów i dobrze dobranego terminu wzięło w nim udział tylko 6-ciu klubowiczów (Adam Hajnas, Darek Kaptur, Tomasz Kaptur, Roman Martyniak, Jakub Miazgowicz, Maciej Wawryszuk). Razem z nami działali Izabela Gajos i Marek Michalski. Łącznie udało nam się wspiąć na 104 drogi o trudnościach między 4, a 8-/8. Celem obozu było zapoznanie się z rejonem, więc nie miały miejsca akcje oblężnicze, lecz wspinaczki OS, szybkie RP (po nieudanym OS) lub TR jako „deser wspinaczkowego dnia”. Dla mnie był  to powrót po latach w kolejny rejon. Ostatni raz był na Franken w 1995r (aż wierzyć się nie chce). Co ciekawe pomimo gigantycznego „przyrostu” nowych skał i dróg poczułem się tak jak kilkanaście lat temu. Te same zadbane miejscowości, kemping Eichlerów, wysokie pierwsze wpinki, szare i niepozorne a równocześnie wyzywające skały. Chyba trzeba będzie częściej (tak jak za dawnych lat) tutaj bywać. Marek zaprasza do siebie do Bambergu, zadzwonię do Romana, może jeszcze ktoś będzie miał ochotę na wspinanie, rozmowy  „ważne i mniej ważne”. Będzie tak jak dawniej  i równocześnie po nowemu.
                                                                                                                                            
                                                                                                                                                                            Darek

                           
                           
                           
                           
                           
                           
                                 
                          

    Frankenjura czy Frankendziura, oto jest pytanie. Pierwsze wrażenia skłaniają ku temu drugiemu stwierdzeniu,  bo po przyjeździe na miejsce, można się nie zorientować, że jest się w tym sławnym rejonie wspinaczkowym. Skałki poukrywane są w lasach i w chaszczach i człowiek nie bardzo wie jak się za nie zabrać. Trzeba się ich po prostu nauczyć ! Mnie zajęło to całe dwa dni, gdzie nie wiedziałem jak podejść do tematu. Dopiero potem, powoli, ciągle nieśmiało, postawiłem pierwsze skalne kroki. I jak się już człowiek „nauczy” wspinać, to odnajdzie tu wielkie pole do popisu; ładne drogi, różnej długości linie i fajną fakturę skały. A potem po powrocie do domu będzie już wiedział, że był właśnie na... Frankenjurze ;-)

                                                                                                                                                                            Adam

                          
                            
                          
                          
                         
                         
                         

       Od samego początku gdy powstał pomysł zorganizowania wyjazdu klubowego na Frankenjurze nie mogłem doczekać się daty, która informowała o rozpoczęciu wyjazdu. Bądź co bądź, Fraenkische -  Schweiz jest jedną z mekk wspinaczkowych, do której ściągają wspinacze z całej Europy i reszty świata. Możliwość znalezienia się w tym miejscu i powspinania się na tamtejszych skałach była dla mnie niczym woda święcona dla nowo narodzonego dziecka.
W niedzielę rano wyruszyłem do Raciborza, by tam zabrać osoby mi towarzyszące i pojechać na długo oczekiwany wyjazd klubowy. Na miejsce dotarliśmy w godzinach popołudniowych bez zbędnych niespodzianek oraz komplikacji. Kemping Gasthof Eichler’a powitał nas niezłym tłumem oraz przelotnym deszczem, który chwilowo schłodził nasze zapały do pośpiesznego rozbijania obozu. Po godzinnym spędzeniu czasu w kempingowej miejscówce oraz degustacji lokalnego piwa, którego nazwa została nadana przez nas w wolnym tłumaczeniu jako „Skowyt Wilka”, zabraliśmy się do rozkładania namiotów oraz instalacji na polu. Po odreagowaniu trasy, udaliśmy się na zasłużony odpoczynek by pozyskać energię na działanie następnego dnia, modląc się by pogoda nie spłatała nam figla.  
Rano zostaliśmy obudzeni przez padający deszcz. Chyba każdemu z nas w głowach przebiegła myśl iż tego dnia już nie podziałamy. Na szczęście z upływem czasu pogoda zaczęła się klarować. Postanowiliśmy zwiedzić Obertrubach. Wycieczka składała się z rozeznania terenu, zapoznania z przydrożnymi skałami, zapuszczenia w kilka uliczek oraz zwiedzenia cmentarza, na którym został pochowany nie kto inny jak sam Wolfgang Güllich… Po powrocie na kemp, spożyciu posiłku, postanowiliśmy oficjalnie otworzyć wyjazd klubowy wspinaniem na pobliskie skały. Na rozgrzewkę poszły ładne i estetyczne linie, które jednak niektórych z nas, lekko zaszokowały ubezpieczeniem a dokładnie wysokością, na której znajdowały się pierwsze wpinki. Jak się później okazało w tamtejszych rejonach jest to powszechną normą. Podczas popołudniowego wspinu dołączył do nas przyjaciel Darka, Roman Martyniak, którego pozdrawiam.
Następne dni to kolejny schemat przyjemności. Piękna pogoda, śniadanie, wspin, obiad, rest w gronie uczestników przy wspólnym stoliku na polu i kończenie dnia w śpiworach swoich namiotów. Podczas dwóch dni dołączył również do nas kolejny dobry kolega Darka, Marek Michalski, który dołożył wszelkich starań o oprawę dobrej rozrywki, świetnego humoru oraz pokazaniu nam tego i owego, pozdrawiam!
Dużo by tu opowiadać o samym pobycie, wspinaniu, drogach….Powiem tylko tyle, że było super! Chętnie wrócę i polecam wszystkim, którzy mają trochę wolnego czasu i chęci by udać się na wspinanie do niedalekiej Frankenjury.

                                                                                                                                                                          Tomek

                         
                         
                         
                         
                         
                         
                         

       Wyjazd na Frankenjurę jeszcze przed udaniem się w podróż budził u mnie silne emocje.Po pierwsze dlatego, że była to moja pierwsza wizyta u zachodnich sąsiadów (także aspekt pokonania bolidem sporego odcinka trasy), po wtóre świadomość mnogości znajdujących się tam skał i ogromu dróg budziła silny respekt. W końcu wyruszyliśmy w niedzielny poranek ku nowej przygodzie w składzie: Iza Gajos, Darek Kaptur, Tomek Kaptur, Adam Hajnas, Kuba Miazgowicz i Maciek Wawryszuk. Po kilku godzinach rajdu po autobahnie dotarliśmy na camp w Wolfsbergu. Ledwo zdążyliśmy rozprostować kości po opuszczeniu samochodów a nad campem przeszła 2 godzinna ulewa zmuszając nas do ukrycia się w barze. Gdy deszcz ustał poszliśmy rozejrzeć się za miejscem na rozbicie obozowiska. Miejsca było całkiem sporo i nie mieliśmy żadnych problemów z rozparcelowaniem się na polu. Pomni prognoz na nadchodzący tydzień musieliśmy "przetrawić" kilkugodzinny deszcz w poniedziałek rano. Szczęśliwie reszta dnia stała pod znakiem poprawiającej się pogody aż do całkowitego "wylampienia". Poniedziałkowe popołudnie skłoniło nas do rekonesansu w położonych tuż za Untertrubach skałach w lesie. I tu przeżyłem pierwszy szok - ringi startowe na wysokości przyprawiającej o zawrót głowy. Przyzwyczajony do raczej gęstego obijania rodzimych dróg musiałem się przyzwyczaić do "westowej" asekuracji, oraz długości dróg, które potrafiły skutecznie wytestować psychę i kondychę. Do czwartku panowała ładna pogoda więc każdy kolejny dzień upływał na łojeniu dróg wcześniej wybranych z przewodnika. Z uwagi na rozmiar Frankenjury mogliśmy przebierać w skałach i każdego dnia być w innym miejscu. Dobór dróg był podyktowany poziomem mocy (lub niemocy), ale generalnie każdy z nas znalazł tam coś dla siebie. Nawet Adam,preferujący raczej wędrówkę szlakiem niż wspinanie, z zapałem wędkował kolejne linie (szacun Adaś!). Do ekipy z Polski dołączyli mieszkający w "Nimcach" Roman Martyniak i Marek Michalak - przyjaciele Darka. Było nie lada zaszczytem móc się wspinać w towarzystwie tak doświadczonych wspinaczy (respect panowie!). Marek, który spędził z nami 2 dni w terenie, mocno nas nakręcał na kolejne wspinaczki (miałem wrażenie, że ma niespożytego spręża i 200% mocy :-) i stworzył z Adamem bardzo zgrany zespół. Mieliśmy zatem 3 zespoły (Iza oddawała się kąpielom słonecznym i za nic nie dało się jej namówić na wędkę :-). Pobyt miał trwać do soboty ,jednak gwałtowne załamanie pogody zmusiło nas do zwinięcia obozu już w piątek (poprawa miała nastapić w poniedziałek, więc już poza ustalonym terminem). Zapakowaliśmy graty i ruszyliśmy do Polski uciekając przed nawałnicą (właściwie będąc w jej centrum aż do granicy). Podsumowując,obóz był bardzo udany i choć 4-ro dniowe łojenie potrafiło zmęczyć fizycznie i psychicznie( u mnie spręż zmalał niemal do zera), to zebrane doświadczenie z pewnością przyniesie wymierny efekt. Osobiście,po kilku dniach odpoczynku już mi się zaczęło chcieć i z niecierpliwością czekam na weekend aby móc skonfrontować dokonania na Westcie z "naszymi" formacjami.Do następnego!

                                                                                                                                                                          Matt