Międzygórze!!!

       Po serii telefonów ustaliłem z Darkiem szczegóły i klubowy wyjazd do Międzygórza  można było wcielić go w życie. Termin majowy okazał się optymalnym i w Stodole” oraz jej najbliższej okolicy w piątkowe popołudnie i wieczór pojawiło się łącznie 16-stu klubowiczów i osób towarzyszących.
Rozparcelowaliśmy się w podgrupach na trzech  miejscówkach: w „przyczepie  Wojcierowskiego” (usytuowanej na eleganckim stoku powyżej Stodoły-zawsze zastanawiam się jak on tam ten lokal na kołach wciągnął),na parterze, a może w piwnicy Stodoły będącej główną salą sypialną (i kominkową), oraz na parterze, lub piętrze  (zależy jak liczyć)-enklawie zarezerwowanej tylko dla wtajemniczonych. Wieczór minął nam na wzajemnych odwiedzinach i przygotowaniach do ogniska. Przy okazji okazało się, że nasze „miastowe piwo” wzbudza lekką euforię u lokalsów;-). Było już sympatycznie, ale nie wiedziałem, że główne atrakcje wieczoru dopiero przed nami! W trakcie ogniska, wraz ze spożyciem „płynnych ułatwiaczy prowadzenia rozmów i nawiązywania kontaktów” staliśmy się światkami rozbudowanego programu rozrywkowego będącego połączeniem kabaretowych monologów, skeczy i dialogów prowadzonych przez dwóch naszych kolegów. Co tu dużo pisać... Mają talent... Nowatorskie podejście do „Dnia świra”, obliczenia ilości przywiezionego płynu („ przywiozłem 8kg”), problemów socjologicznych, a nawet „łamania kutasa” dla zdecydowanej większości z nas było odkrywcze i tak zajmujące, że dotrwaliśmy do późnych godzin nocnych. Noc w „przyczepie Wojcierowskiego” i enklawie na górze Stodoły minęła spokojnie, czego nie można powiedzieć o „sali kominkowej”. Najpierw dokonana została próba zmienienia jej w saunę przez jednego osobnikach „ o zburzonej zdolności postrzegania sytuacji” (chwilowej), a następnie wydającego z siebie w czasie snu „nienormalne dźwięki” (jak zeznał jeden ze świadków). W tej sytuacji dla jednych świt był początkiem kolejnego miłego dnia, a dla innych końcem wokalnego koszmaru. Było ciekawie....   
 Nazajutrz postanowiliśmy działać w podgrupach: obijać „nową” skałę, oraz obyć trekking na Śnieżnik różnymi trasami. Grupa obijaczy: Darek Miazgowicz, Andrzej, Szymon (razem z małżonką), Matt, Kuba (syn Darka M.), Tomek, Darek Kaptur zapakowała się do Forda Galaxy pozbawionego siedzeń i ruszyła  ku przeznaczeniu. Wojtek, Zbyszek, Kolumb, Marcin i Roland udali się na Śnieżnik, Adam postanowił sam (w swoim stylu) zrobić trasę obejmującą min. Mały Śnieżnik, Śnieżnik, Czarną Górę.  Obijacze zadziałali skutecznie dzięki posiadaniu wiertarki, pompki, odpowiedniej ilości kleju, końcówek i ringów. Łącznie osadzonych zostało  18-cie ringów i gdyby nie koniec mocy w akumulatorach sprzętu wiercącego jeszcze ze dwa by zostały wklejone. Brak prądu spowodował odwrót na obiad, dzięki czemu ekipa uniknęła lekkiego zmoczenia deszczem jaki pojawił się nad Śnieżnikiem.  Niestety, inni mieli z nim do czynienia i przypuszczalnie był to jeden z powodów ( niestety, nie wiemy czy najważniejszy) nieudanych szturmów na szczyt. Wojtek, wytypowany przez kolegów do „szczytowania” dwukrotnie próbował, ale niestety góra  nie była mu przychylą i otuliła się chmurami. W tym czasie Adam będąc wytrawnym „zawodnikiem” nie spożył piwa w schronisku, tylko postanowił ominąć sam wierzchołek nieprzychylnej góry i udać się na inny szczyt (Czarna Góra) co też uczynił.
Obijacze po konsumpcji ruszyli na nowo do góry by dokończyć dzieło. Niestety, zapowiadany przez R. Campinga koniec świata skumulował się tylko do końca prawej przednie opony Forda co zmusiło nas do powrotu pieszo do Stodoły (brak zapasu) i pokombinowanie jakiegoś „nowego” koła. Wybór padł na zapasówkę z audicy Tomka i merola Kolumba. O ile z audicą nie było problemu (właściciel na miejscu), to merol zmusił nas do wysiłku i bez zgody (chwilowej) właściciela (telefon mu padł) dokonano chwilowego "przywłaszczenia mienia”. Jednak wysiłek na nic się nie zdał ponieważ zgodnie z teorią Murphy’ego tym razem zawiódł klucz do kół, co spowodowało porzucenie pojazdu w krzakach na noc. Obijaczom i Adamowi (który też powrócił z trekkingu) nie pozostało nic innego jak rozpocząć przygotowania do kolejnego ogniska i oczekiwanie na ekipę ze Śnieżnika penetrującą w tym czasie sklepy i lokale Międzygórza.  Ważnym, ale niedocenionym epizodem stało się też przeniesienie rezydentów „sali kominkowej” do kampingu nr 1. Spowodowane to było przybyciem grupy studentów Politechniki Wrocławskiej zaliczających w-f w formie rajdu po górach (nasi panowie będąc gentelmanami ustąpili im miejsca do spania, by mogli być razem). Wieczorem, w komplecie zasiedliśmy przy ogniu by kontynuować
„rozmowy ważne, i te o pierdołach”. Jak w takich sytuacjach bywa „słowo stało się ciałem” i nastąpił kolejny odcinek  programu „wieczorny bełkot” mający wiernych i nawet licznych słuchaczy. Znużenie nakazało udać się około północy na spoczynek. Ku mojemu zdziwieniu przybył do Stodoły Zbyszek z zapytaniem, czy może u nas spać, ponieważ pewien jego kolega wydaje w nocy „nienormalne dźwięki”. Będąc ludźmi zgodziliśmy się wskazując pobliskie „łoże”. Zbyszek nie zdejmując czapki zaległ na  wznak i niestety też te dźwięki z siebie wydawał... Jednak udało nam się zasnąć czego nie można było powiedzieć o lokatorach kampingu, z którego faktycznie dobywało coś między warkotem, mlaskaniem, jęczeniem i innymi „fonetycznymi dokonaniami”. Niedziela kończyła nasz pobyt w Międzygórzu. W zależności od chęci i wolnego czasu ekipy  samochodowe różnie go zagospodarowały. „Merolowcy” udali się na Pasterskie Skały (ale nie wiem co tam załoili), Szymon z małżonką i Adamem zwiedzili Jaskinię Niedźwiedzią i kopalnię złota.  Audica powróciła ładną drogą przez Czechy do domu. Jaki ten wyjazd był.... Z pewnością udany! Teren, ludzie, pogoda, atmosfera założyły się na klimat który wszystkim odpowiadał. Chyba w niedługim czasie trzeba będzie organizować powtórkę.

p.s. podziękowania dla Darka Miazgowicza za zapewnienie socjale, wiertarki, transportu w lesie. Bez tego nic by się nie odbyło.

                              
                               klimat na strychu Stodoły

                             
                             Stodoła w całej okazałości (widać otwarte drzwi "sali kominkowej")

                            
                             słuchamy "wieczornego bełkotu"

                           
                            ... i tak bez końca...
     
                           
                            panorama ze skały ( na prawo Czarna Góra)

                           
                            pracujemy (jak widać obiekt "parę metrów ma")

                           
                            Kuba wkleja kolejnego ringa

                           
                            schronisko!!! (napoje były!!!!)


                           
                            trekkingowcy w drodze na Śnieżnik

                          
                           idzie deszcz...

                          
                           no i pada!

                        
                         widoki dalekie też były

                        
                         odwrót po odmowie współpracy przez Forda ( a mieliśmy nie chodzić;-)

                        
                         zamach na merola

                        
                         w środku Stodoła, na prawo "przyczepa Wojcierowskiego", z tyłu Śnieżnik

                        
                         i znowu przy ogniu....

                       
                        impreza w fazie rozwojowej

                       
                        pogoda w niedzielę ( szkoda było wyjeżdżać)

                      
                       przed jaskinią (udało się wejść)