Sam w Żimrovicach

W piątek na ścianie Wojtek zaproponował mi wyjazd w sobotę do Rybnika by pooglądać zmagania zawodników w Cechowni. Oferta była kusząca,  ale  w zakamarkach umysłu powoli rodził mi się inny pomysł powodowany ujemną temperaturą na dworze.
Decyzję podjąłem w domu gdy Iza zapytała się, czy nie będzie wyjazdu w sobotę bo to może być już ostatnim w sezonie zimowym. Postanowiłem ruszyć sam do Żimrovic na lód. Nazajutrz jadąc w kierunku Opavy na nowo czułem, że robię to co lata temu. Sam, na szybko, na lekko...
Dzisiaj by to nazwano kwintesencją stylu light and fast....  . Kiedyś było to dla mnie prostą możliwością powspinania się. Paweł Haciski charakteryzując żywcowanie stwierdził, że najtrudniejsze są te, do których trzeba się przygotować (szczególnie mentalnie), a nie takie robione w wyniku nagłego impulsu. Wiem  z doświadczenia, z pewnością tak jest. Jednak moja sytuacja i pomysł podobały mi się na tyle, że nie odczuwałem żadnego dyskomfortu. Jedynym co mnie niepokoiło to kwestia jakie warunki zastanę i czy w ogóle będą lody. Po odwilży nagły mróz mógł spowodować, zamarznięcie wszystkiego "na sucho" i brak nacieków. I faktycznie, na pierwszy "rzut oka" tak się wydawało. Schodząc ku Moravicy widziałem, że na upuście nie ma sopla. Trawersując dalej minąłem tworzący się lodospadzik i wiedziałem, że ostatnią moją nadzieją jest skrajnie prawy lód. On mnie jeszcze  nigdy nie zawiódł. I tak było i tym razem. Może nie był super wyrośnięty, ale w moim odczuciu nadawał się do wspinania. Ten lodospad o wysokości około 20m ma charakter ścianek poprzegradzanych stosunkowo wygodnymi półeczkami. Po lustracji uznałem, że mogę wspiąć się na niego dwoma wariantami. Cyknąłem fotkę, ubrałem kurtkę, kask, raki i zagłębiłem dziaby w lodzie. Samo wspinanie nie było trudne. Trzeba jednak uważać bo zeskoki nie wchodzą w rachubę, a lód był mieszanką młodego-miękkiego, ze starym szklistym i odpryskującym. Korzystając ze stopni  fotografowałem lód i wykonałem parę autoportretów. Trochę za szybko znalazłem się na górze,  więc postanowiłem się jeszcze trochę posycić wspinaczką robiąc z marszu lód po raz drugi. Zejście stromym zboczem będącym mieszaniną zmarzłej ziemi, kamieni, liści i suchych patyków było konkurencją samą w sobie....                                                                                                                                                               
Tym razem starałem się wspinać  prawą stroną lodu. Wariant ten był trochę trudniejszy z powodu miejscami bardzo cienkiej polewy. Wymagało to koncentracji i precyzji, ale przecież nie robiłem tego typu rzeczy pierwszy raz, więc przyjemność zdecydowanie dominowała nad obawami kryjącymi się w zakamarkach świadomości. Niestety, po zejściu do podstawy lodu nie miałem, pomimo chęci nic do roboty w Żimrovicach. Chwilę porozmawiałem z autochtonem o lodach, pogodzie, zbieranym drewnie i  udałem się do samochodu. Po drodze zakupy i około 13-tej piłem kawę w domu. Jedna myśl nie dawała mi spokoju czy to koniec zimowego sezonu (niestety nie ma możliwości na wyjazd na dniach gdzieś dalej), czy jeszcze gdzieś uda się na coś wspiąć. Przezornie, susząc sprzęt nie wyciągnąłem pudeł ,w którym odbywa on letni sen. Przecież mróz nadal trzyma....
                                
                                Autoportret przed startem....

                                
                                 Widok na lód

                                
                                 Moje ulubione, wierne Maszyny

                                
                                 Lód...

                                
                                Górna część lodospadu

                                
                                 Widok z góry na lodospad

                                
                                 Cieńka polewa

                                
                                 Do "dobrego" lodu jeszcze kawałeczek

                                
                                 Ostatnie przebicia dziab już w ładnym lodzie