Jesienna rozgrzewka

   W ramach zeszłorocznego remanentu otrzymałem od Krzyska Fussa materiał z jego jesiennego wypadu w Tatry. Warto przeczytać o zawirowaniach pogody, wędrówce i innych "okolicznościach przyrody".

                                                                                                                                                     Darek
    Ubiegłoroczny listopadowy długi weekend spędziłem w Tatrach. Wyjazd ten potraktowałem jako przetarcie przed kolejną zimową wyrypą. Jak to bywa jesienią, warunki w górach były bardzo zmienne, można powiedzieć, że zaliczyłem 4 pory roku w krótkim czasie.
    Pierwszego dnia w jesiennej aurze dotarłem wraz ze znajomą do Murowańca. Była zachwycona widokiem ośnieżonych gór otaczających Dolinę Gąsienicową, gdyż pierwszy raz zobaczyła te góry w zimowej szacie.
    Następnego dnia w śnieżycy dotarliśmy nad Czarny Staw Gąsienicowy. Stamtąd weszliśmy na grzbiet Małego Kościelca (1863mnpm). Na grani odczuliśmy siłę zwalającego z nóg wiatru. Zachowując wzmożoną ostrożność dotarliśmy na przełęcz Karb. Widząc niestabilną, świeżą pokrywę śnieżną zrezygnowałem z wejścia na główny wierzchołek Kościelca (2155mnpm). Zeszliśmy na drugą stronę Doliny Gąsienicowej i wróciliśmy do Murowańca.
    Kolejnego dnia przy dużo lepszej pogodzie weszliśmy na przełęcz Liliowe (1952mnpm). Następnie granią przez Beskid (2012mnpm) dotarliśmy do Kasprowego Wierchu (1985mnpm). Warunki pogodowe umożliwiły kursowanie kolejki, unieruchomionej dzień wcześniej przez silny wiatr. Więc na górze przebywały tłumy ludzi. Podobnie było w schronisku, gdy do niego wróciliśmy. Cóż, takie są „uroki” wyjazdu w polska część Tatr podczas długiego weekendu.
    Nazajutrz o poranku pożegnaliśmy się z górami, obiecując sobie że wkrótce znów w nie wrócimy.