Czas na łutowieckie smakołyki

    Gdy wjeżdżam wąską drogą przez las do Łutowca, odnoszę często wrażenie, że wioska schowała się przed natrętnym światem, a my jesteśmy tolerowani jedynie dlatego, iż skupiamy się na siedzeniu na łąkach i pod skałami.
Nieprzypadkowo zapewne, istnieje tu  najmniejsza szkoła w Polsce, licząca, jak mi ktoś opowiadał, jedynia kilkoro uczniów. Za centrum łutowieckiego wszechświata ‘robi’ plac parkingowy i sklep, w którym trzeba dzwonić na sprzedawczynię. Erzacem baru są dwie ławy przed wejściem.
Przyjechałem przed południem razem z Adamem Kotwickim i Grześkiem Hamplem, coby skupić się na wyrównaniu dwóch niedawnych porachunków. Poza tym zawsze to przyjemnie wyrwać się z miasta na weekend.
Leniwym krokiem zmierzamy kolejny raz pod Ule. Tam rozładamy obóz  przejściowy pod jednym ocalałym drzewkiem. Wokół grupa kolonijna poznaje atrakcje rejonu; połoga ścianka na prawo od Jąkały oraz wąski przesmyk pomiedzy skałami z zaciskiem o trudności ... no nie wiem, ale ostatnio nie dałem rady się tamtędy przeczołgać.
    Po rozgrzewce na Wielbicielu Orłów (z obejściem) i Roju, skupiliśmy się na drodze o wdzięcznie brzmiącej nazwie: Sutki Prostytutki.
START: lewa ręka na odciąg, prawa w dziurce na dwa palce, obły stopieniek, dalekie sięgnięcie, później dołożenie ręki. Brzmi jak algorytm i bez wątpienia bez takiego rozpracowania, trudno jest połączyć w jedną płynną sekwencję całość drogi. Tym razem, choć aura wyjątkowo nie sprzyja udaje nam się (w drugiej i trzeciej próbie) ją ukończyć. Grzegorz zadowala się kilkukrotnym podotykaniem chwytów ale widać było, że droga też mu się spodobała.
Reasumując, Sutki Prostytutki VI.2+/3 RP Adam Hampel, Adam Kotwicki
    Po przerwie obiadowej przemieszczamy się w kierunku Sfinksa aby spróbować kolejnego szlagieru Łutowca – Dostawcy Tlenu. Zostajemy pod skałą do wieczora rozpracowując powoli drogę.
Przed 19 rozbijamy namiot i wieszamy hamak na miejscu zeszłorocznego obozowiska. Rozpalamy ogień i pałaszujemy kolację. Zmęczeni wspinem i żarem dnia, szybko kładziemy się spać.
    W niedzielę od rana grzeje z wszystkich baterii. Uciekamy przed gorącem na Zamkową żeby rozprawić się z Mitomaniakiem i jednocześnie rozruszać kości przed powrotem na Sfinksa. Droga ma westowy charakter, jak twierdzi Czubas, tzn. niezłe klamy, dalekie sięgnięcia, urozmaicona formacja ... no i można na niej pokrzyczećJ Skompletowanie wszystkich ruchów wymaga jednak koncentracji do ostatniej wpinki. Udaje nam się wpiąć do górnej pętli gdy pod skałą zaczyna robić się tłoczno. Grzegorz tym razem zadawala się naprężaniem buły między poszczególnymi klamami.
Mitomaniak VI.2 RP A.H.; A.K.
Pod Sfinksem wcinamy co kto ma i czekamy aż pod ścianą przybędzie troszkę cienia. Po sobotnim rekonesansie, Czubas postanawia popracować nad poziomą rysą, ja natomiast nad całokształtem. W końcu wpinamy się obaj po dwa razy do zardzewiałego spita, ale styl AF czyli z możliwością odpoczynku w przelocie, prognozuje że za niedługo znów tam wrócimy.
Dygresja na koniec: nazwa drogi zupełnie nie oddaje, IMO, jej charakteru. Jest to bowiem linia będąca narzędziem masochistycznej satysfakcji, gdy klinujesz dłonie w rysie i rzadko spotykanych kinestetycznych wrażeń, w trakcie „zadawania z fuckera” na kluczowym ruchu.
Dostawca Tlenu VI.3+ AF A.H.; A.K.
                              
                              
                              
                              

p.s.
od redakcji: relacja ta czekała parę dni na opublikowanie co było spowodowane oczekiwaniem na zdjęcia. Jednak właściciel fotografii ich nie dosłał i ostatecznie zamieszczony został sam tekst. Oczywiście jeżeli materiał fotograficzny nadejdzie to zostanie niezwłocznie dołączony.
                                                                                                                   Darek