Głód wspinania

      Głód wspinania                                                            

   Po sobotnim wspinie w Trzebniowie przy dźwiękach nieśmiertelnych,imprezowych hitów, z nie do końca zaspokojoną potrzebą łojenia postanowiłem wybrać się gdzieś następnego dnia.
Po telefonach do Adama K. i Bartosza A. ustaliliśmy,że w takim składzie ruszymy na Jurę. Prognozy mówiły, że pogoda z rana ładna i stabilna może ulec pogorszeniu, więc nastawiliśmy się na szybką akcję póki słońce dopisywało. Jako lokalizację naszej akcji wybraliśmy Łutowiec. Po przybyciu na miejsce skierowaliśmy się pod Ule i Słonia. Zaczęliśmy od Jąkały na rozgrzewkę. Poprowadziłem pierwszy, Adam dla utrudnienia zdecydował się na częściowy wariant Poematu Jąkały (dół
był kompletnie mokry, co uniemożliwiało start boulderem). Bartek poszedł na wędkę Jąkałą i jak relacjonował - trochę się "zająknął" ale dał radę. Póki mięśnie były rozgrzane przeszedłem sobie tę drogę jeszcze raz  (direct wzdłuż punktów,co nieco utrudniło dotarcie na górę,niemniej droga padła po raz kolejny). Po rozgrzewkowej drodze przenieśliśmy się na Płytę Czyngis-Chana którą ostatnim razem udało mi się zawędkować. Z prowadzeniem jednak już tak dobrze nie poszło. Adam ruszył jako pierwszy i z blokiem co prawda, ale wdarł się na szczyt. Przyszła kolej na mnie i jak się wkrótce okazało nie był to jeszcze ten moment - kilka prób wyjścia ponad startowy boulder aby się wpiąć zakończyło się niepowodzeniem. Jednakże próby te nakreśliły potencjalny sposób pokonania tej sekwencji. Nic to! Trzeba coś załoić wkaszalnego póki się jeszcze chce i pogoda dopisuje. Przenieśliśmy się na Wielbiciela Orłów. Postanowiłem podnieść sobie nieco poprzeczkę i zgładzić drogę bez korzystania z obejścia. Adam zawiesił ekspresy przeszedłszy ją w ten sposób. Spróbowałem i ja, lecz przy wyjściu z przewisu utknąłem (moc została pochłonięta przez wcześniej atakowaną Płytę). Musiałem zadowolić się przejściem na wędkę. Bartek również sobie zawędził Wielbiciela. Tymczasem prognozy zaczęły się sprawdzać - ciężkie chmury zawisły nad nami i pojawiające się coraz częściej niedalekie odgłosy grzmotów zwiastowały nadciągającą burzę. Zarządziliśmy odwrót... Pozostało jeszcze wyczyścić Płytę z pozostawionych ekspresów, więc chcąc nie chcąc Adam musiał się udać na górę. Podczas gdy  piął się po Płycie pierwsze krople deszczu zaczęły spadać na ziemię. Zdążyliśmy z czyszczeniem w samą porę - gdy Adam zjechał na dół - dupnęło solidnie. Widząc co się święci zaczęliśmy spiesznie przenosić nasze rzeczy w bezpieczne miejsce chroniące je od deszczu - u podnóża Ewuni. Tam dokonaliśmy spakowania szpeju. Wykorzystaliśmy słabnący deszcz by dotrzeć do samochodu. Załadowliśmy siebie i rzeczy ruszyając  w drogę powrotną - za nami podążała burza.