Na lodach w Kralovanach

        Na lodach w Kralovanach                                      

       Jak to, że jest zima warto by było powspinać się w warunkach jak na tą porę przystało, mianowicie w lodach. Każdy kto kiedyś próbował swoich sił wie, że warunki utworzenia się dobrych lodów są wymagające a wahania pogody skutecznie uniemożliwia ich proces, to też wstrzelenie się w optymalne warunki czasem graniczy z cudem ale...Nam się udało.

Po załatwieniu urlopu i dogadaniu się z Darkiem postanowiliśmy jechać w tygodniu startując w środę. Powód? Prosty – brak tłumów na lodach oraz sprzyjające warunki pogodowe.

I Dzień

Celem Naszej nowej eksploracji były lody (stary kamieniołom) w Kralovanach na Słowacji. Ponieważ ustaliliśmy wcześniej, że wyjazd będzie trzydniowy wystartowaliśmy przed 9. Na granicy po stronie Słowackiej czekał już na nas kolega Darka – Maciej, który złożył chęć udziału w eskapadzie. Po krótkim postoju wsiadamy do samochodów i ruszamy w kierunku celu. Na miejscu jesteśmy lekko po 11 co znaczy, że odległość jak i czas dojazdu jest OK. Przyjmując strategiczne działanie zdecydowaliśmy, że najpierw wspin, później szukanie noclegu z którym nie powinno być problemu. Zostawiamy samochody przy wylocie dolinki, przebieramy się ,pakujemy plecaki i ruszamy. Podejście zajmuje nam około 10min. Gdy tylko dochodzimy pod kamieniołom oczom ukazuje nam się fajny cyrk lodospadów – już wiemy, że na pewno coś podziałamy. Dojście pod nie zajmuje nam jeszcze 5min...5min gdyby, nie dwóch pracowników kamieniołomu naprawiających koparkę. Zaczęli coś wymachiwać i wołać strasząc nas policją, lecz po krótkich negocjacjach sami wskazali nam „chodnik”, którym mamy się udać pod lody. Wydaje nam się, że chodziło im tylko o pokazanie kto tu jest szefemJ. Będąc już na miejscu widzimy fajne lody!!! Długo nie zastanawiając się, bierzemy się do roboty. Szybkie rozpoznanie, wybranie pierwszej drogi, szpejenie i Maciej rusza pierwszy. Po założeniu punktów przelotowych i stanowiska szybko z Darkiem rozprawiamy się z drogą. Oczywiście nie byliśmy sami(grupka Słowaków i Czechów) spowodowała krótką przerwę przed doborem następnej lodowej drogi. Tym razem bierzemy się za coś dłuższego. Ciekawa jest sama końcówka, gdzie trzeba się przedrzeć przez gąszcz gałęzi wystających z drzewek. Po pokonaniu drogi robimy krótki popas. W tym samym czasie nasi :sąsiedzi” zaczynają się pakować – więcej placu dla nas. Atakujemy kolejną drogę o podobnej do poprzedniej długości. Dziaby i raki siadają fajne, to też cała nasza trójka szybko przechodzi trudności. Będąc już na dole zastanawiamy się co by tu urobić jutro, jedno jest pewne. Lody oferują wspinanie wielowyciągowe z dobrymi dużymi półkami, już wiemy, że jutro to nasz kolejny cel. Robi się ciemno, szybki pakunek sprzętu i wracamy do samochodów, trzeba przecież poszukać jakiegoś noclegu a głupio by było zostać na „lodzie”J .
Tablice z reklamami informacyjnymi to super rzecz! Na jednej reklama pizzeri a zarazem pensjonu – udajemy się właśnie tam. Mamy szczęście, jest wolne miejsce. Bez zastanowienia bierzemy lokum. Torby, plecaki wędrują z nami na samą górę hacjendy. Tam ulokowany był nasz pokój. Otwieramy drzwi......LUKSUS! Duży pokój, łazienka, telewizor, pięć łóżek, duży stół i krzesła. Ładnie, czysto, przytulnie, nie trzeba nic więcej. Po spożyciu obiado - kolacji oddaliśmy się lenistwie. Towarzyszyła nam przy tym słowacka telewizja z programem Olimpijskim.
                        
                                      
                        
                                      
                                      
                                      
                        
                        
                         
                         
                         
                         
                                       
                                       
                                       
                                       

II Dzień

Nazajutrz, po przebudzeniu ukazał nam się nieciekawy widok – mżawka na oknach dachowych. Nie wróżyło to nic dobrego. Czasu nie tracąc, szybkie śniadanie, ciepła herbata do termosów i w drogę. Po raz drugi to samo podejście, panowie od koparki bardzo przyjaźnie nastawieni (może jeszcze wczorajsi o tak wczesnej porze), szybkie natarcie i jesteśmy pod lodami. Mamy szczęście, zastajemy dwóch wspinaczy na drugim piętrze. Jest szansa na robienie czego będziemy chcieli, bez czekania w kolejce jak to czasem bywa. Jakość lodu po nocy zmieniła się i to prawie o 180 stopni. Niestety odwilż zrobiła swoje. Asekuracja słaba, lepsze wędkowanie, ale żeby założyć wędkę trzeba i tak się wspiąć. Więc albo żywiec, albo asekuracja ze śrub które zbyt łatwo się osadza. Wybieramy to drugie, lecz o lotach raczej nie ma mowy przy tej jakości lodu. Nim zaczęliśmy swoje działania ,byliśmy zmuszeni do obserwacji heroicznej walki o życie miejscowego wspinacza, wyglądało to groźnie ale na szczęście skończyło się wycofem przez trawers.
Jest spokój, możemy zacząć działać. Ustalamy że robimy trzy wyciągi. Pierwszy szybko przechodzi Maciej, teraz kolej na ściągniecie Darka i mnie. Darek idzie drugi, ja czyszczę drogę. Będąc na pierwszej półce, widzimy dokładnie drogę drugiego wyciągu – fajny! Zaczyna Darek, szybko i sprawie załatwia sprawę, stan z drzewa i Maciej może zaczynać. Poprosiłem go o wyczyszczenie drogi, dzięki temu mogę spokojnie polawirować po całej szerokości lodu będąc bezpiecznym. Na drugiej półce, otworzył nam swoje oblicze trzeci bardzo fajny lód. Jak na obecne warunki miał najlepszą jakość. Chłopaki odstąpili mi prowadzenie ostatniego wyciągu, grzecznie odmówiłem - brakiem pewności. Idzie Maciej, wkręca dwie śruby, trzeci punkt z drzewka, czwarta śruba przed topem. Ostatni odcinek okazał się bardzo czujny. Trzeba było odłożyć narzędzia na szpejarki i przejść na ręczne małpowanie po gałęziach drzewek. Idąc jako drugi wyczyściłem drogę z punktów, to też Darek mógł przejść ładnie spiętrzoną kolumnę, która na wędkę była wprost idealna.
Zjeżdżamy na sam dół, decydujemy, że założymy wędkę dzięki której będziemy mogli bez żadnych nerwów dobić się, na największym dostępnym nam lodzie. Wiemy, że przy obecnym stanie pogody jutro wspinaczka może być już bardzo ryzykowna -  to raczej ostatni dzień działań. Każdy z nas robi to co chce i jak chce. Narzędzia pracy siadają miękko i precyzyjnie, słychać jak woda już o tyle nie cieknie lecz płynie pod lodospadem. Po kilku wejściach decydujemy o zakończeniu wspólnych działań. Jesteśmy zadowoleni i z satysfakcją możemy podziękować naturze za tak fajny twór tej zimy. Kolejne dni wspinania które możemy zaliczyć do w pełni udanych. Cenna nauka i zdobywanie doświadczenia zapewne nie pójdzie w las. Nie raz jeszcze tu wrócimy z myślą o dalszej eksploracji.