Między Jurą a Raciborzem

                                       Między Jurą a Raciborzem

  Walcząc z przeziębieniem, lub grypą "zauważyłem" powoli zbliżający  się weekend. Wiedząc, że w końcówce choróbska będę trochę słaby z ulgą wysłuchałem przez telefon propozycji Szymona dotyczącego wyjazdu na Jurę. Zdecydowałem się pojechać, by ciepło ubrany, w ruchu wypocić z siebie słabość. Dołaczyli do nas Daniel z Pawłem i ruszyliśmy w pogodny sobotni poranek na Grochowiec. Nie musząc prowadzić poddrzemywałem i myślałem nad  sprawami związanymi z raciborskim wspinaniem. Było mi dobrze siedząc w aucie obok ludzi którym coś w tej materii dałem...
Jadąc na Grochowiec mam szczęście do frekwencji pod skałą. Jak zwykle było tylko parę osób i w drogach można było wybierać bez problemu.Szymon z Pawłem zostali przy Słoniu, a Daniel ze mną udał sie pod Nosorożca. Zabawiliśmy tam chwilę wspinając sie bardziej lub mniej udanie na parę dróg. Jednak najważniejsze było to że działało nam się razem całkiem dobrze. Kolejnym naszym celem była archeologia wspinaczkowa i odtworzenie zapomnianych chyba dróg na Tapirze. Stwierdziliśmy że pomimo ich niedużej długości oferują ciekawe wspinanie. Szkoda,  że nie doczekały się reboltingu i dzisiaj zastana na nich asekuracja może przez wielu zostać uznana za daleka od komfortowej.
W tym czasie Paweł z Szymonem działali w lewej części Słonia. Po naszym przybyciu udało się Szymonowi przebyć RP bulderową Dosyć Łez (znając tą drogę wiedziałem że nie należy do tych najbanialniejszych w swoim stopniu).
Naszym celem stały się piątki z lewej strony skały które dla Daniela były nieznane. Wspinaczki w lekko położonym terenie, preferujące bardziej technikę niż siłę podobały nam się obu. Szymon postanowił pokompletować kolejne VI.2 i walczył na SS Viking. Pomimo paru prób nie udało mu sie skompletować przejścia RP (ale był tego blisko). Jedna z nich miała sensacyjny przebieg, gdyż mając zaklinowaną głęboko w dziurze rękę odpadł i blisko było złamania kości przedramienia. Po tym sensacyjnym widowisku udaliśmy się na nowootwartą wspinaczkowo skałę jaką jest Pancernik. Tam działaliśmy się jeszcze na paru drogach, popenetrowaliśmy okolicę i udaliśmy się do domu. Było ładnie....
              
Wieczorem dzwoni mój brat z pytaniem czy nie mam ochoty jechać jutro na wspinanie. Z nim mam raczej zawsze, więc szybko ustalam sprawy domowe i wiem że w niedzielę będzie ładnie. Wspinanie z Grzegorzem ma w sobie pozytywne emocje. Jest walka, motywacja i radość. Jedziemy, a może raczej lecimy jego fordem (około 200km/h) do Mirowa. To ulubione miejsce brata. Chcemy się powspinać na drogach które brakują nam do kolekcji w tym rejonie. Na początek szybkie wspinaczki na nietrudnych liniach na Trzeciej Grzędzie i idziemy pod Szafę która stanowi dla Grzegorza centrum wspinaczkowe Mirowa. Zaraz obok jest nowa droga Rusałka na nafcie. Wspinamy sie po niej. Ładna, długa, miejscami niebanalna szóstka.Warto było. Potem na warsztat idzie Tequila i śledzik razem ze Śledzikiem w życie. Naszo odczucia to albo Śledzik w życie jest łatwiejszy niż V+, lub Tequila ... jest trudniejsza niż VI+. Dla porównania szybko pnę się Żytnią wyborową i innymi kobietami. Stara droga Jacka i Karola trzyma klasę ( niemodne dzisiaj wspinanie po wyoblonych dziurkach i słabych stopniach). Wydaje mi się że wycena dla Tequili to raczej VI+/VI.1.
Na koniec jeszcze wizyta na Studnisku przy Zamku i drogi: Re re Osiem, Power Klej i Prawa depresja. Wspinaliśmy się około czterech godzin i łącznie zrobiliśmy 15 dróg. Wystarczy... Wracamy do Raciborza zadowoleni. mamy nadzieję że jeszcze w tym roku razem coś załoimy. Choroba? Powoli daje ciała.... Chyba już po niej!