Starigrad Paklenica
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: Aktualności
- Utworzono: Sobota, 25 lipiec 2009 17:58
- Poprawiono: Sobota, 01 luty 2014 12:21
- Opublikowano: Sobota, 25 lipiec 2009 17:58
- Darek Kaptur
- Odsłony: 5720
Starigrad Paklenica relacja ilustrowana
Planując tegoroczny wyjazd musiałem rozwiązać nasz "odwieczny problem" połączenia wody z górami. Dodatkowo miałem wziąść pod uwagę urokliwość miejsca, odpowiedni klimat i inne niezbędne do efektywnego wypoczynku elementy.
Posiadając pozytywne doświadczenia z Chorwacji postanowiliśmy po wizytach w Omisiu i Breli tym razem udać się do Paklenicy. Jak łatwo zauważyć odwiedzamy chorwackie rejony z drogami wielowyciągowymi w kierunku południe-północ. Skutkuje to coraz krótszą odległością do pokonania, a tym samym czasem dojazdu (wygoda?). Wyruszliśmy w składzie dwóch samochodów (Iza Gajos, Agnieszka Chmielecka, Dorota Wołoszyn, Adam Hajnas, Janusz Adamski, Marcin Kądziołka i ja - Darek Kaptur) plus jeden. W tym ostatnim pojeździe ulokował się stały pracownik serwisu www.toprope.pl Wojtek Kornel z rodziną pragnąc wykorzystać naszą znajomość trasy, by spokojnie dotrzeć do celu. Przy akompaniamiencie grzmotów i regularnych opadów przemierzaliśmy Europę w celu zaznania dotyku słońca na naszych ciałach. Wytrzymałość psychiczna części ekipy została wystawiona na ciężką próbę, ponieważ dopiero prawie u celu podróży, po przejechaniu tunelu przebijającego masyw Wielkiego Welebitu ukazało się błękitne niebo. O dziewiątej rano zatrzymaliśmy się w centrum Starigradu, gdzie Wojtek ruszył na poszukiwanie kwatery, reszta zaś ekipy rozpoczęła przegląd pól namiotowych w celu znalezienia optymalnego miejsca pobytu. Z tym nie było problemu i już po godzinie znaleźliśmy się na peryferiach miejscowości rozbijając namioty z zacienionym miejscu na Campingu Plantaża.Ładny duży plac, dostęp do lodówki, widoki i morze w odległości okoł 50 metrów od nas spowodowały uczucie dotarcia do celu. Po rozpoznawczej wycieczce po Starigradzie i okolicy, pierwszych zdjęciach i nasyceniu się widokami trzeba było pomyśleć o działaniu.
Ekipa nasza jak zwykle składała się z grupy plażowo-turystycznej i wspinaczkowo-plażowej. O ile dziewczyny wiedziały co i gdzie będą robić, o tylu my wiedzieliśmy gdzie, ale jeszcze musieli zdecydować co. Jako, że nałogowo kupuję przewodniki o miejscach gdzie się wspinam, to też tym razem stałem się posiadaczem dzieła Borisa Cujica pt. Przewodnik wspinaczkowy PAKLENICA. Inną sprawą jest to, że lubię przed wyjazdem wiedzieć co i jak, więc w głowie miałem poukładany jakiś plan. Czytając przed wyjazdem relacje z Paklenicy w czasie kolejnej lektury zrobiło mi się niedobrze przy Anica kuk, Mosoraski, Velebitaski...
Pomyślałem " do cholery" czy tam nic innego nie ma? Będąc często oportunistą postanowiłem trzymać sie na tym wyjeździe od tych miejsc z daleka. Lektura przewodnika utwierdziła mnie tylko, że można w tej Paklenicy wspiąć się też na coś innego. Zaświtał mi plan by zapoznać się z terenem o którym polscy bywalcy nie piszą i odwiedzić resztę "osłoniętych milczeniem" skał.
Na pierwszy ogień poszła droga rozgrzewkowa droga na Kuk Tisa "Izdużeno Rebro" o skromnej wycenie IV+.Oczywiście przygoda musiała być i ścianę czołową filara przeszliśmy trzema nowymi piątkowymi wyciągami by na jej szczycie połączyć się z właściwą drogą.
Lita skała, zastane nowe bolty skłoniły nas do udania się w następnym dniu na inny pik. Wybór padł na Veliki Cuk i klasyk "Kanjonski" . Co prawda trochę mnie zaskoczyły rozbieżności w schematach w przewodniku i różnice w wycenach, ale uznałem że nie jest to wszytko tak diametralnie różne by drogi nie robić. Moim partener od liny stał się Adam Hajnas (Adaś). W rozmowie ustaliliśmy że zawsze w momencie czegoś nowego w jego wspinaniu pojawiam się ja. Byłem jego instruktorem na kursie, robił ze mną swoje pierwsze samodzielne drogi, a teraz ma to być jego debiut na większej ścianie. Co prawda ostatni raz wspinał się 10 lat temu, ale postanowiłem zaufać swoim umiejętnościom oraz temu że sam go szkoliłem. Dodatkowo ustaliliśmy, że wspinamy się po drogach które będą w jego zasięgu ponieważ regularnego małpowania nie mozna nazwać przyjemnością. Tym samym wspinaczkowa część wyjazdu stała się dla mnie dużym relaksem co nawet mi odpowiadało.
Mocno skoncentrowany, kontrolujący poczynania Adasia rozpocząłem wspinanie.Dodatkowo nasz drugi zespół w składzie Marcin i Jasiu trochę się początkowo zapędzał wspinając sie równolegle blisko Adama. Kilka słów z mojej strony uporządkowało sytuację i rozpoczęliśmy spokojny rejs w stronę wierzchołka.
Droga oferował w dużej części ładne wspinanie w relaksacyjnych trudnościach. Około wyciągów ma komplety przelotów, na innych trzeba było zakładać wszystko samemu. Chyba po dwunastu długościach liny osiągneliśmy teren, gdzie można było swobodnie odwiązać linę od uprzęży i ruszyć w poszukiwaniu zejścia. Poczekaliśmy chwilę na Jasia i Marcina by udać się w dół. Okazało się że zejścia w Paklenicy stanowią wartość samą w sobie. Tutaj do czynienia mieliśmy z odcinkami ferraty i stromym ruchomym piargiem. Uwaga i ostrożność pożądana. Na dole pooglądalismy naszą zdobycz i szlakiem Winnetou udalismy się do samochodu.
Nazajutrz Adaś wykazał chęć współpracy pomimo bąbli na stopach, ale miał sugestie by było to coś co uda mu się załoić. Zadowolony z tego że nie wymiękł po trzystumetrowej drodze zdecydowaliśmy się na 110-cio metrową "Tinin smjer" o trudnościach około V na Kuk od Skradelin. Droga okazała się w całości ubezpieczona, a zjazdy oszczędziły nam przykrości zejścia.Wspinanie było nawet urozmaicone i z pewnością trudniejsze niż podaje przewodnik. Drugi nasz zespół zrobił w tym czasie "Tinin Smjer wariant lewy". Po tej wspinaczce chłopcy udali sie na "naszą drogę", ja z Adamem na dno doliny by powspinać się na krótkich drogach sportowych. Po zrobieniu paru z nich musiałem zgodzić się z tym co czytałem: urodą nie powalają, pod popularniejszymi wiele chętnych, wyceny ostre. Patrząc się na to wszystko doszedłem do wniosku że siła i piekno wspinania w Paklenicy to jednak ściany wysoko nad dnem wąwozu. Jazda tutaj by powspinać się na drogach krótkich to strata czasu, ponieważ w mniejszej odległości od granic Polski są ładniejsze linie. Na dodatek wyceny powodują że na "życiówkę" to nie ma co bardzo liczyć.
Po trzech dniach wizyt w wąwozie i nasączania się kultem Winnetou zdecydowalismy się na odpoczynek. Przecież wyjazd miał być rekreacyjny i ruszyliśmy na Zadar.
Ta mająca korzenie w czasach starożytnych miejscowość oferuje cały szereg obiektów architektonicznych z różnych epok. Warto to wszystko zobaczyć. Dodatkowym smaczkiem jest opinia samego Alfreda Hitchcocka dotycząca jej atrakcyjności (nic horrorystycznego-wprost przeciwnie)
W drodze powrotnej do Strigradu poogladaliśmy mosty przerzucone przez Novska Zdrilo. Jednym biegnie autostrada a z drugiego (czerwonego ) mozna skakać na bungiie.
Po dniu odpoczynku trzeba było znów udać się do wąwozu. Chłopcy zdecydowali sie na "Sjeverno rebro" na Veliki Cuk, a my z Adamem na kombinację "Spit Bull-Nosorog". Mieliśmy świadomość, że słońce nas brutalnie potraktuje, ale potrzeba wejścia na kolejny wierzchołek działała na nas mobilizująco. Pierwsze dwa płytowe wyciągi przeszliśmy w cieniu by na grani znaleźć się we wladaniu najbliższej z gwiazd.. Najpierw szybko łatwą granią, potem krótki wyciąg w dół by uderzyć na ostatnie trudności w spietrzeniu granii ( niby 4c ale w upale ciekawe miejsca do pokonania na tarcie). Na koniec finisz połogą granią i po piargach w dół. Akcja na Velikim Cuku też zakończyła się powodzeniem i po kąpielach słonecznej i morskiej udaliśmy się wieczorem po raz kolejny do przytulnej restauracyjki na zasłużony posiłek.
Wieczorny relaks na plaży przniosł całkiem ciekawy fotograficzny łup. Okazała się po raz kolejny że woda to interesujący temat.
Kolejnego dnia nasi koledzy chyba na zabój zakochani w Velikim Cuku ruszyli na jego Centralny Komin, a nasz zespół postanowił definitynie przyjrzeć się życiu na dnie kanionu. W tym celu odbyliśmy parę przemarszów jego dnem wybierając ciekawsze i nie oblegane ( a to już sztuka) krótkie drogi. Stwierdziliśmy,że po drugiej strony wyschniętego strumienia,w cieniu drzew kryje się wiele dróżek, które urodą wcale nie odbiegają od tych startujących z drogi, a w pary przypadkach są całkiem do rzeczy. Wczesnym popołudniem spotkaliśmy zespół z Cuka i zapadliśmy w drzemkę w cieniu drzew pod Kuk od Skradelin. W tym czasie żeńska część wyjazdu ruszyła w upale ku jaskini Manita Peć i w imponującym finiszu ją osiągnęła na czas, by być wpuszczonym na zwiedzanie (wynik jest, ponieważ po drodze liczni wymiękli, może nie wiedzieli że oprócz zwiedzania jaskini można w jej bliskości pokrzepić się piwem).Ostatecznie w pełnym składzie udaliśmy się na kemp by jak zwykle oddać się kąpielom słonecznym i morskim a dzień skończyć w miłej restauracji.
W ostatni dzień pobytu ruszyliśmy w dwóch z Jasiem na Mali Cuk. Jest to turnia o śmiałym kształcie przytłoczona przez zdecydowanie większe Debeli Kuk i Veliki Cuk. Ciekawe, że na nia prowadzi tylko jedna czterowyciągowa droga. Kluczowym jest pierwszy wyciąg o wycenie 5a. Prawie 50 metrów ciągowej wspinaczki można jednak odebrać jako zdecydowanie trudniejsze. Sytuację ratuje dobra asekuracja. po nim następuje relaksacyjne przemieszczanie się w górę przy stosowaniu głównie własnej protekcji.
To była na tym wyjeździe nasza ostatnia wspinaczka. Łącznie przewspinalismy się po dziesięciu drogach wielowyciagowych (63 wyciągi) i dwunastu drogach jednowyciagowych. Nie zrobilismy może nic trudnego ale nasz główny cel - miło spędzić czas z pewnością został osiągnięty. Do skompetowania turni wąwozu pozostały mi Anica i Debeli oraz dwie mniejsze. Myślę że przy nastepnej wizycie wespne się na nie ale chyba innymi drogami niż polecane standarty.
Inną atrakcją był sztorm, który na Adriatyku w lecie nie jest częstym zjawiskiem.Obserwacja siły morza z bezpośredniej odległości w temperaturze komfortu termicznego daje bardzo dużą frajdę.
Podsumowując Chorwacja w porównaniu do lat ubiegłych nie zmieniła się cenowo. Starigrad to małe senne miasteczko gdzie można wypocząć na plaży, pojeździć na rowerze, pochodzić lub się powspinać. Brak tu głośnych nocnych klubów i dyskotek. Ludzi też zdecydowanie mniej niż w uznanych kurortach. Bez problemu można wynająć apartament, pokój czy znaleźć miejsce na polu namiotowym. Wspinanie w Paklenicy ma swój klimat. Otoczenie wąwozu dobitnie ukazuje dlaczego to miejsce jest kolebką chorwackiego climbingu. Wyceny raczej ostre a i określenie droga ubezpieczona niekoniecznie pozwala na bezstresową wspinaczkę z kompletem ekspresów (kluczowe miejsca mają komplety punktów, ale w łatwiejszym terenie trzeba dołożyć coś swojego). Na wielowyciągówkach potrzebna podwójna lina lub rep by w razie konieczności móc wygodnie zjeżdżać (zdarzają się duże odległości między stanowiskami ). W lecie koniecznie należy analizować które ściany znajdują się w cieniu, a które w słońcu (nasłonecznione zdecydowanie dyskomfortowe).Zdecydowanie najlepszym czasem na wspinanie jest tutaj wiosna i jesień (optymalna temperatura). Wiekszość stałych punktów to nowe kotwy Raumera (w razie zjazdów przydadzą się pętla by połączyć punkty stanowiskowe). Drogi krótkie na dnie wąwozu wymagają często liny dłuższej niż 50m. (warto pamiętać o węźle na jej końcu).
Co do życia codziennego, to warto udać się na konsumpcję ryb i wina. Koneserów piwa czeka rozczarowanie. Tutejsze marki Ożujsko i Karlovacko zdecydowanie odbiegają jakością od naszych rodzimych wyrobów. W sklepach nadal nie wydają drobnej reszty i tam gdzie to możliwe oszukują ( ale to jest tam odwieczny problem).
W opinii wyjazdowiczów ten pobyt był najbardziej udanym z wszytkich na jakich byliśmy w Chorwacji. Gdzie nastepnym razem? Tego nie wiemy. Jest jeszcze tyle nieznanych miejsc....
p.s. galeria zdjęć z wyjazdu wkrótce!!!