Chočské Vrchy. Autor A. Hajnas

          Tegoroczny podbój słowackich gór rozpocząłem od małego, ale wielce urokliwego pasma, jakim są Góry Choczańskie. Na początek przeszedłem się Kwaczańską Doliną z zamiarem zanocowania na szczycie Prosecne. Ale tu czekała mnie niespodzianka, bo w lesie znalazłem znak, że szczyt jest niedostępny ! Hmm, oznaczenie wydawało się stare, więc postanowiłem jednak iść dalej...

No i wpadłem w śnieg po kolana, torując sobie ścieżkę do góry. Po paru minutach brnięcia buty miałem zupełnie przemoczone, a na dodatek jakieś 300 metrów od wierzchołka rzeczywiście ścieżka zniknęła, a teren zrobił się nie do przejścia; potężne wiatrołomy wraz ze śniegiem zagrodziły mi drogę... Musiałem zejść na dół na przełączkę, gdzie rozbiłem namiot, ale noc nie była spokojna, wiało mocarnie, a huk był taki, jakbym stał nieopodal wodospadu... Kolejny dzień też przyniósł niespodzianki, tym razem w postaci znikających szlaków: znaki były na mapie, a w terenie nie, lub odwrotnie ! Byłem skołowany... Potem przyszła pora na wejście na Wielkiego Chocza. Wyszło tak, że wszedłem od najgorszej, najostrzejszej strony, ale jaja to się zrobiły podczas zejścia ! Śniegu w lesie momentami było aż po pas, grzązłem w tym niemiłosiernie, pływając w butach jednocześnie i mimo późnej pory „rwałem” w dół co sił, byleby tylko wydobyć się wreszcie z tej śnieżnej matni... I tu oficjalnie się przyznaję: mam dość zimy !!! Ale tak koniec końców, to wiadomo... podobało mi się :)