Lucky - po prostu Bogdan

  • Drukuj

              Jakiś czas temu Paweł Haciski namówił mnie do napisania tekstu o naszym przyjacielu Bogdanie Krauze. Bogdana, niestety nie ma już wśród nas od jakiegoś czasu ale na stałe zagościł w historii polskiego wspinania. Jest  właściwy moment by go przypomnieć.

Chwilę po tym gdy Paweł zaproponował mi napisanie tekstu o Bogdanie zrozumiałem jak trudnym może być napisanie czegoś   by pasowało to do sylwetki mojego przyjaciela. Po paru minutach byłem pewien, że nie mam  tworzyć życiorysu „Dziadka”, czy wystukać na klawiszach laptopa lepkiej od lukru laurki za całokształt,  ale ubrać w kilku rozsądnych zdaniach dlaczego nowożytne, wspinaczkowe Podlesice były  w dużej części jego dziełem. Faktycznie, wielu być może nie uznało by stwierdzenia „Podlesice to Bogdan” za przesadzone, ale  on  tak tego nie widział i nawet w najbardziej absurdalnych żartach nigdy tego nie wyartykułował.
Kiedy w roku 1990 Bogdan tylko ze znanych sobie względów porzucił całkiem dobrze płatną i rokującą polityczny rozwój posadę  i zdecydował, że trzeba wreszcie zacząć realizować marzenie które miało zacząć „coś” bez czego dzisiejsze wspinanie nie egzystuje. Tym pomysłem było otwarcie szkoły wspinania i faktycznie Szkoła Alpinizmu Bogdana Krauze stała się pierwszą tego typu instytucją w Polsce. Dlaczego Podlesice? Przyczyna była prozaiczna, ponieważ tam w stylowym (później kultowym) Hotelu Ostaniec udało mu się na rozsądnych warunkach wynająć lokum. Kwestia warunków miała znaczenie i to nie małe gdyż finansowe zaplecze Bogdana stanowiło równowartość 12-tu obiadów serwowanych w hotelowej restauracji (Wybór potraw nadających się do spożycia był niebanalny: na śniadanie jajecznica z chlebem, w kwestii obiadu schabowy z ziemniakami. Co prawda udało nam się kiedyś spożyć pstrąga saute z dodatkiem cytryny, ale był to jednorazowy wyskok). Współpracując  i przebywając z Bogdanem szybko zauważyłem, że jest osobnikiem będącym skrzyżowaniem minimalisty z hedonistą. Z jednej strony zadowolony  z porannej kawy „zagryzanej” Gauloisem ( a gdy ich nie było na rynku Kapitanem) i wieczornej lampki koniaku (w czasie omawiania kończącego się dnia, planowaniu następnego, rozmów o rzeczach poważnych, śmiesznych, marginalnych lub zasadniczych), a z drugiej z nagłych wypadów do „Irini” (greckiej restauracyjki z Żerkowicach, gdzie z wielką przyjemnością przejadaliśmy to co udało nam się zarobić). Jednak pewnym zawsze było, „że ludziom trzeba pomagać” wspierając ich rozmową lub działaniem. Tego Bogdan od siebie zawsze wymagał i starał się to wpajać taktownie (jak to zawsze on)  innym. Taka postawą budował relacje między sobą  i światem (czyli wspinaczami i mieszkańcami Podlesic). Ten uśmiech, skupienie w czasie słuchania innych, spokojny i niski głos, stonowany strój i Old Spice  (zawsze i tylko) powodowały, że był lubianym i rozpoznawalnym. Szybko  okazało się, że też cenionym w Podlesicach. Nie odmawiał wsparcia nikomu. Z czasem pożyczane miejscowym 10zł. często okazywało się kluczem do serc, umysłów, rąk i wszystkiego innego ;-). W ten sposób Bogdan powoli, ale konsekwentnie wtapiał się w krajobraz miejsca wnosząc bez reklamy i zadęcia nową jakość. Dla miejscowych stał się „tutejszy”, a dla wspinaczy „był z Podlesic”.  Jednak  nie byłby sobą gdyby to mu wystarczyło i wiosną 1992r w czasie jednej z rozmów „o przyszłości” zaczął w naszych głowach kiełkować plan zawodów wspinaczkowych dla byłych kursantów, który szybko wyewoluował w otwartą imprezę mającą ( nie ma co ukrywać) reklamować Szkołę Alpinizmu, i równocześnie pokazywać potencjał wspinaczkowy okolicy Podlesic. Wszystkiemu temu częściowo winna była wymyślona przez Bogdana koncepcja Wolnej Republiki Podlesickiej, czyli miejsca gdzie wszyscy jesteśmy wolni i równi bez względu na to skąd przybywamy, kim jesteśmy  i jaką cyfrę robimy. Powołanie do życia republiki odbyła się w jeden z letnich wieczorów 1991 w obecności twórcy idei (Bogdana) i piszącego te słowa . Wznieśliśmy toast przy użyciu brandy (marki  niestety nie pamiętam), palący- zaciągnął się z lubością dymem z Gauloise’a i uznaliśmy, „że się dokonało”…. Potem były zawody: T. Motocyklistów, Sadek, Bogdanka, G. Słupska, G. Apteka, Kitowa Skała, Gips, Łężec, popularność i współpraca Fundacja Ducha- ponieważ wspinanie nie ma granic.
Po każdej edycji spłukani i zmęczeni zastanawialiśmy się co robimy za rok. Nie mogło być inaczej, ponieważ 15 sierpnia stało się świętem wspinaczy w WRP. Niestety, zawody dawały Szkole Alpinizmu reklamę, ale nie przynosiły dochodu, a raczej straty. Ale przecież tak musiało być . Bogdan był ideowcem- romantykiem i nigdy nie umiał robić interesów. Nie nauczył go tego Jasiu Nabrdalik, czy Krzysiek Wielicki i wielu innych z którymi się spotykał i „którym się udało”. Jako właściciel prywatnego przedsiębiorstwa  Krauze nie pasował do czasów transformacji i jedną rzeczą jakiej się dorobił to mały domek w Żerkowicach gdzie razem z Haliną miał (jak to mówił) spokojnie żyć na „instruktorskiej emeryturze”.  Ale przecież w latach 90-tych XXw. stanowiło to daleką przyszłość i pokój w Ostańcu stanowił centrum wspinaczkowego wszechświata Podlesic. Kto tam nie bywał! Nie będę  wymieniał z nazwiska ponieważ lista długa, a pamięć  ludzka jest ułomną, więc mogą kogoś pominąć,  a szkoda. Jedno jest pewne, że w tym pomieszczeniu przebywała większość luminarzy polskiego (nie tylko wspinania) jacy pojawiali się  z różnych okazji w tym rejonie Jury. Inną grupę stanowili współpracownicy szkoły. W tym przypadku jedni pozostawali na dłużej, dla innych był to tylko epizod w ich pedagogicznej karierze. Jarek Caban, Jacek Czech, Piotrek Dębski, Piotrek Drobot,  Rysiek Emilewicz, Wiesiek Ignatowski, Zbyszek Kieras, Bogdan Kowalski,  Andrzej Machnik, Monika Niedbalska, Tomek Ręgwelski, Kuba Rozbicki, Krzysiek Wróbel i jeszcze wielu innych. Każdy zauważy, że jest to całkiem ciekawy zbiór indywidualności. Jedno jest pewne, przez kilkanaście lat wokół Bogdana koncentrowało się życie wspinaczkowe okolicy. Oczywiści, zdaję sobie sprawę, że w Rzędkowicach podobną rolę odegrał Zbyszek i Duśka Wachowie „ale oni byli drudzy” jak żartował Bogdan (szkoła Z. i D.Wachów została założona jako druga prywatna i oficjalna w Polsce). Całkiem inną historią jest działalność pozaszkoleniowa wspinaczkowa Bogdana. Mając jakąś wolną chwilę od pracy z wielką przyjemnością wyruszał z Markiem Michalskim (naszym wychowankiem) lub ze mną w teren. Czego nie robiliśmy…. Żywce na łatwiejszych drogach były  standardem (Instruktor musi umieć wspinać się bez asekuracji i znać teren jako swój warsztat pracy- cyt. B. Krauze), wspinaliśmy się po drogach w stylu „light & fast”, oczywiście z przymrużeniem oka (Zostaw te ekspresy, trzy  Ci wystarczą. Po co będziesz się nadmiernie obciążał-cyt. B. Krauze), wędkowaliśmy (a raczej próbowaliśmy to robić)  potencjalne-futurystyczne projekty typu Heavy metal, czy Sportland na Mściwoja (Co prawda nie udało się, ale było całkiem ładnie-cyt. B. Krauze), robiliśmy nowe drogi-jest tego całkiem sporo na Kołoczku, Zborowie czy S. Podlesickich (Może mógłbyś i odstąpić ten projekt? Tak ładnie wygląda. Mam nadzieję, że pozwolisz zmienić nazwę-cyt. B. Krauze w sprawie Smugi cienia). W tym wszystkim musiał znaleźć się czas na przeczytanie książki, uporządkowanie dokumentacji firmy i na sen, który był mu notorycznie przez gości kradzionym. Bogdan przez lata (do dzisiaj nie wiem jak) ten deficyt snu wytrzymywał witając się ze mną każdego ranka starannie ogolony, z papierosem i kawą zamiast śniadania. Innym pomysłem, który z czasem urósł do rangi symbolu był stworzony przez niego sklep wspinaczkowy w Ostańcu. Sklep nietypowy, często niedochodowy będący czymś pośrednim między placówką handlową, informacyjną, biurem rzeczy znalezionych i pozostawionych, a miejscem spotkań towarzyskich. O perypetiach związanych z tym przedsięwzięciem można by napisać książkę. Faktem jest, że po jakimś czasie „całe Podlesice” były ubrane w polary, z których część  była firmy ATACAMA (kolejna biznesowa przygoda zakończona piękną katastrofą), a my ciągle zastanawialiśmy się jak obroty sklepu powiększyć. Jednym z nielicznych i raczej  nielogicznych ruchów jakie wykonaliśmy to przeceny sprzętu w górę co o dziwo w tych czasach działało. Pamiętam naszą przecenę lin Edelwiessa z 800 000zł na 1000 000zł i zdziwienie, że dowcip wypalił ponieważ cała partia szybko się sprzedała (później wykonaliśmy jeszcze kilka tego typu działań z podobnym skutkiem!!!). Jednak z ogólnym rozrachunku sklepik przysparzał Bogdanowi wielu kłopotów (te papiery!!!) i ostatecznie „powędrował” w ręce Gośki (też ikony Ostańca na przełomie XIX/XXw.).  Lata mijały i Bogdan zaczął odczuwać „zmęczenie materiału”. Sfinalizowanie adaptacji domku w Żerkowicach, przyjazd na stałe Haliny powodowały, że zaczynał odczuwać potrzebę uspokojenia stylu życia. Długie, bardzo długie rozmowy jakie o przyszłości prowadziliśmy doprowadziły go do decyzji, że już nic nie musi, a tylko może. Dał się namówić na całodzienną  możliwość spędzania czasu na prywatnych przyjemnościach. Było jednak jedno „ale”. Nawet kiedy już nie będziemy szkolić to nadal Podlesice będą na rozkładzie dziennym. Ale przecież to było oczywiste. Bogdan potrzebował oddychać tamtejszym powietrzem, rozmawiać z będącymi tam ludźmi. Przecież był jednym z nich, a Podlesice stanowiły integralną część tego co nazywał swoim domem. Plan na przyszłość był prosty,  pościgać się z czasem i wejść na to na co się jeszcze uda. Niestety, los zakpił z nas okrutnie. Jesienią 2007 umawiamy się na wiosnę przyszłego roku, wymieniamy książki… Wiosną Bogdan spokojnie informuje mnie jak się sprawy mają, a ja wiem (mając w rodzinie lekarzy), że mają się źle. Rozmawiamy o wielu rzeczach świata na którym jesteśmy i o tym do którego Bogdan nieuchronnie zmierza. Wie, że może wszystko ponieważ już nic nie jest w stanie mu zaszkodzić. Z uśmiechem stwierdza, że koniak i papierosy może spożywać gdyż nie jest pewien czy po „drugiej stronie” te rzeczy są do dostania. Trzymam fason wiedząc, że już nigdzie na nic się nie wybierzemy. W maju 2012 odchodzi mój tato, a dwa tygodnie później „decyduje się na to samo” Bogdan. Tracę dwóch największych przyjaciół którzy ukształtowali mniej jako człowieka i wspinacza. Podlesice tracą Pana Bogdana, siwego, szczupłego, pełnego spokoju i ciepła osobnika który zafundował im (i wspinaczom) kilkanaście lat zmian na tak wielu płaszczyznach, że nie ma sensu ich wyliczać. Często używa się powiedzenia „że  nie ma ludzi nie do zastąpienia”. Przykład Bogdana i Podlesic jest wyjątkiem, który potwierdza regułę. Niestety, później  nikomu nie udało się zaistnieć pod Zborowem tak jak Krauzemu.
Przez jakiś czas nie przyjeżdżałem do Podlesic ponieważ zabrakło tam tego najważniejszego elementu w postaci mojego przyjaciela. Z czasem emocje się stonowały i zacząłem bywać na G. Zborów, Kołoczku i Aptece. Patrząc się na skały, dotykając chwytów, robiąc kolejne drogi, rysując topo zrozumiałem, że w ten sposób mogę wspominać dobre czasy, pamiętać i chronić od zapomnienia  to co robił dla innych i siebie (przecież trochę hedonizmu w nim było) Bogdan.
                                                                                                                

                                                                                                                       Darek Kaptur