Landrynkowa Miłość

  • Drukuj

         Landrynkowa Miłość                                                   

   Dzięki uprzejmości Krzyśka Śliwy otrzymaliśmy parę jego wspinaczkowych opowiadań. Niestety, koneserzy relacji zza "wielkiej wody", koła podbiegunowego, tropików, czy "gór wysokich" będą zawiedzeni.  Teksty traktują o drogach "naszego jurajskiego podwórka". Warto przeczytać te osobiste, emocjonalne relacje z kontaktów z pewnymi drogami.
                                                                                                                       Darek  

                                      "Landrynkowa Miłość"

        Mirów to same rzęchy - powiedział Duders na ostatniej sesji treningowej. W sumie trudno się z nim nie zgodzić. Co się tam wspinałem to odbywało się to bez jakieś rewelacji, tym bardziej satysfakcji. Same rzęchy i parchy. Totalna porażka. Całkowity dramat, oprócz dwóch dróg - zawyrokował pierwszy pogromca 9a w historii polskiego wspinania: Landrynkowa miłość i Kuchar z LaManczy. Ta druga poza zasięgiem. 6.5, które dziś totalnie pogieło Ramba, zrzucając jego ciało z każdego kluczowego miejsca. A kluczowe miejsce zaczyna się przy drugiej wpince i kończy przy łańcuchu zjazdowym.
Landrynkowa to druga z pozycji obowiązkowych, a że cyfra dużo przystępniejsza to i ochota większa.Dwa pierwsze przechwyty i jest fajnie. Wpinka, daleki ruch do kutej hakodziury i pierwsze zdziwienie. Wschodnia ściana nie jest optymalnym wyborem wspinaczkowym na tak wczesną wiosnę. Mokro totalnie. Pancerna trójka ledwo chce się dać złapać, nie ma opcji na jej utrzymanie. Nieważna ilość magnezji, nieważne jak precyzyjnie się człowiek ustawi - po takim błocie nawet najlepszy koń ledwo ciągnie.
                                           Blok!
Dalszy ruch wygląda identycznie. Mocne zgięcie z dobrej dziury do następnej takiej dobrej dziury. Ale...
                                                                                                                                                        Mokro, mokro, mokro...
                                                                                                                                                Blok!
Następne kilka ruchów to przypominające walkę o życie próby zrobienia czegokolwiek aby dostać się do następnego przelotu i spokojnie powiedzieć:
                                BLOK!
Uff... Teraz kluczowa krawądka i wyjście do przełamania, potem tylko pięć balderowych ruchów i spacer do łańcucha.
Delikatnie wstawiam się z wymagnezjowanej do granic możliwości dziury i sięgam do dalekiej krawądki na lewą rekę. Jest! Mega, a może nie... konsystencja gluta najlepiej określa zastaną maź na tym kawałku skały. Bezradnie wstawiam nogę wysoko, mocne szarpnięcie do dwójki i mocny ruch do przełamania. Powinno utrzymać albo jednak nie ...    
                                                                                                                                       LOT!
Wiszę sobie jakieś 5 metrów niżej.
Jeszcze raz. Krawądka totalnie mnie odrzuca. Zapinam łuka, wysoko noga, daleko dwójka ... strzał i .... błoto!
                                                                                                                                                                LOT!
Znów 5 metrów wyciągania liny.
Zapięcie na krawądce. Palce mówią NIE.
 
Olewam.
Zjeżdżam.
 
Do drogi wstawia się jeszcze Deska, ale idzie mu jeszcze gorzej. Kwituje po swojemu: nie zna laski, co jest taka mokra na jego widok jak ta skała.
 
Ale trzeba będzie tam wrócić.
 
LANDRYNKOWA MIŁOŚĆ Mirów, Turnia Kukuczki, 6.3+/4 20m