Wolna Republika Podlesicka "Lucky- po prostu Bogdan".

  • Drukuj

           Jakiś czas temu wrzuciłem na net tekst o Bogdanie Krauze. Trochę go przeredagowałem i można przeczytać jego kolejną wersję. Warto zachować pamięć o tym facecie;-)

 

Lucky - po prostu Bogdan

            Chwilę po tym gdy Paweł zaproponował mi napisanie do swojego przewodnika wspinaczkowego po Jurze tekstu o Bogdanie zrozumiałem jak trudnym może być napisanie czegoś by pasowało to do sylwetki mojego przyjaciela. Po paru minutach byłem pewien, że nie mam tworzyć życiorysu „Dziadka” lub „Starszego Pana”, czy wystukać na klawiszach laptopa lepkiej od lukru laurki za całokształt, ale ubrać w kilku rozsądnych zdaniach dlaczego nowożytne, wspinaczkowe Podlesice były w dużej części jego dziełem. Faktycznie, wielu być może nie uznałoby stwierdzenia „Podlesice to Bogdan” za przesadzone, ale on tak tego nie widział i nawet w najbardziej absurdalnych żartach nigdy tego nie wyartykułował. Co prawda Ludwik XIV twierdził że państwo to on ale Krauze uważał się tylko za element wspinaczkowego życia w małej wsi u podnóża Zborowa.

 

W roku 1990 Bogdan tylko ze znanych sobie względów porzucił całkiem dobrze płatną i rokującą polityczny rozwój posadę i zdecydował, że trzeba wreszcie zacząć realizować marzenie które miało zacząć „coś” bez czego dzisiejsze wspinanie nie egzystuje. Tym „czymś” było otwarcie szkoły wspinania i faktem jest że Szkoła Alpinizmu Bogdana Krauze stała się pierwszą tego typu instytucją w Polsce. „Pierwszą” oznaczało, że prywatną, czyli taką gdzie można było samemu kształtować jej funkcjonowanie. Dlaczego Podlesice? Przyczyna była prozaiczna. W tym stylowym (później kultowym) Hotelu Ostaniec udało mu się na rozsądnych warunkach wynająć lokum. Kwestia warunków miała znaczenie i to nie małe gdyż finansowe zaplecze Bogdana stanowiło równowartość 12-tu obiadów serwowanych w hotelowej restauracji. Wybór potraw nadających się do spożycia był niebanalny: na śniadanie jajecznica z chlebem, w kwestii obiadu schabowy z ziemniakami. Co prawda udało nam się kiedyś spożyć pstrąga saute z dodatkiem cytryny, ale był to jednorazowy wyskok. Współpracując i przebywając z Bogdanem szybko zauważyłem, że jest osobnikiem będącym skrzyżowaniem minimalisty z hedonistą. Z jednej strony zadowolony z porannej kawy Jacobsa „zagryzanej” Gauloisem ( a gdy ich nie było na rynku to Kapitanem) i wieczornej lampki koniaku (w czasie omawiania kończącego się dnia, planowaniu następnego, rozmów o rzeczach poważnych, śmiesznych, marginalnych lub zasadniczych), a z drugiej z nagłych wypadów do „Irini” (greckiej restauracyjki w Żerkowicach, gdzie z wielką przyjemnością przejadaliśmy dużą cześć tego co udało nam się zarobić). Jednak pewnym zawsze było to „że ludziom trzeba pomagać” wspierając ich rozmową, pożyczką lub działaniem. Tego Bogdan od siebie zawsze wymagał i starał się to wpajać taktownie (jak to zawsze on) innym. Taka postawą budował relacje między sobą i światem (czyli wspinaczami i mieszkańcami Podlesic). Ten uśmiech, skupienie w czasie słuchania innych, spokojny i niski głos, stonowany strój i Old Spice (zawsze i tylko) powodowały, że był lubianym i rozpoznawalnym. Szybko okazało się, że też cenionym w Podlesicach. Nie odmawiał wsparcia nikomu. Z czasem pożyczane miejscowym 10złotych często okazywało się kluczem do serc, umysłów, rąk i wszystkiego innego ;-). W ten sposób Bogdan powoli, ale konsekwentnie wtapiał się w krajobraz miejsca wnosząc bez reklamy i zadęcia nową jakość. Dla miejscowych stał się „tutejszy”, a dla wspinaczy „był z Podlesic”. Jednak nie byłby sobą gdyby to mu wystarczyło i wiosną 1992r w czasie jednej z rozmów „o przyszłości” zaczął w naszych głowach kiełkować plan zawodów wspinaczkowych dla byłych kursantów, który szybko wyewoluował w otwartą imprezę mającą ( nie ma co ukrywać) reklamować Szkołę Alpinizmu, i równocześnie pokazywać potencjał wspinaczkowy okolicy Podlesic. Wszystkiemu temu częściowo winna była wymyślona przez Bogdana koncepcja Wolnej Republiki Podlesickiej Wspinaczy, czyli miejsca gdzie wszyscy jesteśmy wolni i równi bez względu na to skąd przybywamy, kim jesteśmy i jaką cyfrę robimy. Powołanie do życia republiki odbyła się w jeden z letnich lipcowych wieczorów 1991 roku w obecności twórcy idei (Bogdana) i piszącego te słowa . Wznieśliśmy toast przy użyciu brandy (marki niestety nie pamiętam), palący- zaciągnął się z lubością dymem z Gauloise’a i uznaliśmy, „że się dokonało”… . Potem były zawody: Turnia Motocyklistów, Sadek, Bogdanka, Góra Słupska, Góra Apteka, Kitowa Skała, Gips, Łężec, popularność i współpraca Fundacją Ducha- ponieważ wspinanie nie ma granic.

 

Po każdej edycji finansowo spłukani i zmęczeni zastanawialiśmy się co robimy za rok. Nie mogło być inaczej, ponieważ 15 sierpnia stało się świętem wspinaczy w WRP. Niestety, zawody dawały Szkole Alpinizmu reklamę, ale nie przynosiły dochodu a raczej generowały straty. Ale przecież tak musiało być . Bogdan był ideowcem- romantykiem i nigdy nie umiał robić interesów. Nie nauczył go tego Jasiu Nabrdalik, Krzysiek Wielicki i wielu innych z którymi się spotykał i „którym się udało”. Jako właściciel prywatnego przedsiębiorstwa Krauze nie pasował do czasów transformacji i jedną rzeczą jakiej się dorobił po latach to mały domek w Żerkowicach gdzie razem z Haliną miał (jak to mówił) spokojnie żyć na „instruktorskiej emeryturze”. Ale przecież w latach 90-tych XXw. stanowiło to daleką przyszłość i pokój w Ostańcu stanowił centrum wspinaczkowego wszechświata Podlesic. Kto tam nie bywał! Nie będę wymieniał z nazwiska ponieważ lista długa a pamięć ludzka jest ułomną, więc mogą kogoś pominąć a szkoda. Jedno jest pewne że w tym pomieszczeniu przebywała większość luminarzy polskiego (nie tylko wspinania) jacy pojawiali się z różnych okazji w tym rejonie Jury. Inną grupę stanowili współpracownicy szkoły. W tym przypadku jedni pozostawali na dłużej, dla innych był to tylko epizod w ich pedagogicznej instruktorskiej karierze. Jarek Caban, Jacek Czech, Piotrek Dębski, Piotrek Drobot, Rysiek Emilewicz, Wiesiek Ignatowski, Zbyszek Kieras, Bogdan Kowalski, Andrzej Machnik, Monika Niedbalska, Tomek Ręgwelski, Kuba Rozbicki, Krzysiek Wróbel i jeszcze wielu innych. Każdy zauważy, że jest to całkiem ciekawy zbiór indywidualności. Jedno jest pewne, przez kilkanaście lat wokół Bogdana koncentrowało się życie wspinaczkowe okolicy. Oczywiści, zdaję sobie sprawę, że w Rzędkowicach podobną rolę odegrał Zbyszek i Duśka Wachowie „ale oni byli drudzy” jak żartował Bogdan (szkoła Z. i D. Wachów została założona jako druga prywatna i oficjalna w Polsce). Całkiem inną historią jest działalność pozaszkoleniowa wspinaczkowa Bogdana. Mając jakąś wolną chwilę od pracy z wielką przyjemnością wyruszał z Markiem Michalskim (naszym wychowankiem) lub ze mną w teren. Czego nie robiliśmy…. „Żywce na łatwiejszych drogach były standardem (Instruktor musi umieć wspinać się bez asekuracji i znać teren jako swój warsztat pracy”- cyt. B. Krauze), wspinaliśmy się po drogach w stylu „light & fast”, oczywiście z przymrużeniem oka („Zostaw te ekspresy, trzy Ci wystarczą. Po co będziesz się nadmiernie obciążał”-cyt. B. Krauze), wędkowaliśmy (a raczej próbowaliśmy to robić) potencjalne-futurystyczne projekty typu Heavy metal, czy Sportland na Mściwoja („Co prawda nie udało się, ale było całkiem ładnie

-cyt. B. Krauze), robiliśmy nowe drogi-jest tego całkiem sporo na Kołoczku, Zborowie czy S. Podlesickich („Może mógłbyś i odstąpić ten projekt? Tak ładnie wygląda. Mam nadzieję, że pozwolisz zmienić nazwę”-cyt. B. Krauze w sprawie Smugi cienia). W tym wszystkim musiał znaleźć się czas na przeczytanie książki, uporządkowanie dokumentacji firmy i na sen, który był mu notorycznie przez gości kradzionym. Bogdan przez lata (do dzisiaj nie wiem jak) ten deficyt snu wytrzymywał witając się ze mną każdego ranka starannie ogolony, z papierosem i kawą zamiast śniadania. Kiedyś zdarzyło nam się nocować w jednym pomieszczeniu więc byłem świadkiem rannego rytuału Bogdana. Po otwarciu oczu zapalił leżąc w łóżku papierosa, i będąc nadal w pozycji horyzontalnej odpalił czajnik elektryczny by zagotować wodę na kawę. Spożył ją (oczywiście kawę a nie zagotowaną wodę), zapalił kolejnego papierosa, zaparzył drugiego Jacobsa i udał się z filiżanką w dłoni do łazienki w celu dokonania czynności higienicznych. Po powrocie do pokoju spojrzał na mnie zwracając się z propozycją nie do odrzucenia „a teraz panie Darku kawy to już byśmy się chyba napili”. Innym pomysłem, który z czasem urósł do rangi symbolu był stworzony przez niego sklep wspinaczkowy w Ostańcu. Sklep nietypowy, często niedochodowy będący czymś pośrednim między placówką handlową, informacyjną, biurem rzeczy znalezionych i pozostawionych, a miejscem spotkań towarzyskich. O perypetiach związanych z tym przedsięwzięciem można by napisać książkę. Faktem jest, że po jakimś czasie „całe Podlesice” były ubrane w polary, z których część była firmy ATACAMA (kolejna biznesowa przygoda zakończona piękną katastrofą), a my ciągle zastanawialiśmy się jak obroty sklepu powiększyć. Jednym z nielicznych i raczej pozornie nielogicznych ruchów jakie wykonaliśmy to przeceny sprzętu w górę co o dziwo w tych czasach to działało. Pamiętam naszą przecenę lin Edelwiessa z 800 000zł na 1 000 000zł (w starych złotych) i zdziwienie że dowcip wypalił ponieważ cała partia szybko się sprzedała (później wykonaliśmy jeszcze kilka tego typu działań z podobnym skutkiem!!!). Jednak w ogólnym rozrachunku sklepik przysparzał Bogdanowi wielu kłopotów (te papiery i wyjazdy po towar!!!) i ostatecznie „powędrował” w ręce Gośki (też ikony Ostańca na przełomie XIX/XXw.). Lata mijały i Bogdan zaczął odczuwać „zmęczenie materiału”. Budowa domu w Podlesicach by go z braku stosownych finansów sprzedać Krzyśkowi Wielickiemu i ostatecznie sfinalizowanie adaptacji domku w Żerkowicach, przyjazd na stałe Haliny powodowały że zaczynał odczuwać potrzebę uspokojenia stylu życia. Długie, bardzo długie rozmowy jakie o przyszłości prowadziliśmy doprowadziły go do decyzji że już nic nie musi a tylko może. Dał się namówić na całodzienną możliwość spędzania czasu na prywatnych przyjemnościach. Było jednak jedno „ale”. Nawet kiedy już nie będziemy szkolić to nadal Podlesice będą na rozkładzie dziennym. Ale przecież to było oczywiste. Bogdan potrzebował oddychać tamtejszym powietrzem, rozmawiać z będącymi tam ludźmi. Przecież był jednym z nich a Podlesice stanowiły integralną część tego co nazywał swoim domem. Plan na przyszłość był prosty, pościgać się z czasem i wejść na to na co się jeszcze uda. Niestety, los zakpił z nas okrutnie. Jesienią 2007 umawiamy się na wiosnę przyszłego roku, wymieniamy książki… Wiosną Bogdan spokojnie informuje mnie jak się sprawy mają a ja wiem (mając w rodzinie lekarzy), że mają się źle. Rozmawiamy o wielu rzeczach świata na którym jesteśmy i o tym do którego Bogdan nieuchronnie zmierza. Wie, że może wszystko ponieważ już nic nie jest w stanie mu zaszkodzić. Z uśmiechem stwierdza, że koniak i papierosy może spożywać gdyż nie jest pewien czy po „drugiej stronie” te rzeczy są do dostania. Trzymam fason wiedząc, że już nigdzie na nic się nie wybierzemy. W maju 2012 odchodzi mój tato a dwa tygodnie później „decyduje się na to samo” Bogdan. Tracę dwóch największych przyjaciół którzy ukształtowali mniej jako człowieka i wspinacza. Podlesice tracą Pana Bogdana, siwego, szczupłego, pełnego spokoju i ciepła osobnika który zafundował im (i wspinaczom) kilkanaście lat zmian na tak wielu płaszczyznach że nie ma sensu ich wyliczać. Często używa się powiedzenia „że nie ma ludzi nie do zastąpienia”. Przykład Bogdana i Podlesic jest wyjątkiem, który potwierdza regułę. Niestety, później nikomu nie udało się zaistnieć pod Zborowem tak jak Krauzemu. Przez jakiś czas nie przyjeżdżałem do Podlesic ponieważ zabrakło tam tego najważniejszego elementu w postaci mojego przyjaciela. Z czasem emocje się stonowały i zacząłem bywać na G. Zborów, Kołoczku i Aptece. Patrząc się na skały, dotykając chwytów, robiąc kolejne drogi, rysując topo zrozumiałem, że w ten sposób mogę wspominać dobre czasy, pamiętać i chronić od zapomnienia to co robił dla innych i siebie (przecież trochę hedonizmu w nim było) Bogdan.