Frankenjura - kolejny raz!

  • Drukuj

          Frankenjura w jakiś nieznany mi do końca sposób jest cyklicznym przystankiem na trasie moich wspinaczkowych podróży i równocześnie miejscem do jakiego z wielką przyjemnością wracam. Co ciekawe, nie najważniejszym elementem jest jakość skał oraz wybór dróg ale ludzie, atmosfera i historia z jaką od prawie trzydziestu lat mogę obcować.

W tym roku uległem cyklicznym zaproszeniom Marka (w każdym mailu), który bardzo godnie zajął moje miejsce rezydenta (już minęło 13 lat) i w towarzystwie Jarka i Irka wyruszyłem na kolejne spotkanie ze znanym i nieznanym równocześnie. Dla moich towarzyszy podróży miał to być pierwszy pobyt w kultowym dla wspinaczkowego świata rejonie więc miałem robić za przewodnika i tym samym nasze wspinanie miało mieć charakter objazdowy bez zaciętej walki na poszczególnych drogach. Szkoda, że na działanie było tylko trzy i pół dnia co powodowało, że wszystkiego co związane z Franken można było tylko delikatnie pokosztować. Po podróży w czasie której Jarek robiący za kierowcę przekonał się, że „ ordnung muss sein” co kosztowało go na szczęście tylko 15 euro wylądowaliśmy na miejscu i czekając aż Marek skończy pracę oglądaliśmy zachód słońca z placyku przed schroniskiem w Veilbronie (co ciekawe od lat sezonowo w roli kelnerki pracuje tam raciborzanka). Jednak to co ważne nastąpiło nazajutrz ponieważ ruszyliśmy w skały. Naszym celem stały się Steinfelder Turm oraz Steinfelder Wand. Stając pod skałami wiedziałem, że od mojego ostatniego pobytu nic się nie zmieniło. Wysokie pierwsze przeloty i często duże odległości między kolejnymi  były nadal wizytówką rejonu. Ale znałem bardzo dobrze reguły gry i przez wyjazd robiłem za osobnika dbającego o „pierwszą bezpieczną dla kolegów”. Pierwsze wspięcia określiły odbiór rejonu. Jarek z Irkiem byli zgodni, że nasze skały są ładniejsze wizualnie i bez porównania lepiej ubezpieczone ale tutejsza rzeźba jest fajna (tarcie też) a wyceny solidne. Upał dawał się nam we znaki więc zaproponowałem przeniesienie się pod pobliskie Treunitzer Wand i Treunitzer Pfeiler. Tam dokonaliśmy kolejnych wspinaczek po skale o strukturze wyszczerbionego ceglanego muru. Dzień skończyliśmy w Gasthofie Schiller gdzie o zgrozo (dzień świąteczny)  zabrakło golonek i łopatek więc musieliśmy zadowolić się kiełbaskami oraz miejscowym piwem. W środę zaproponowałem udanie się do Doliny Trubach (Trubachtal) na przyjemne skały Haselstaudener Wande. Oferują one ciekawe wspinanie po całkiem pozytywnych chwytach i część z nich leży w lesie co skutecznie chroni przed żarem jaki lał się tego dnia z nieba. Korzystając  z cienia pokonaliśmy kilka dróg z dołem i na wędkę a na koniec posmażyliśmy się w odkrytej części skał na wyślizganych (też takie drogi na Franken są) klasykach. Na koniec zmierzyliśmy się w Gastohie Schiller z tutejszą kuchnią. Irek zawalczył z golonką, Jarek wybrał łopatkę ja tradycyjnie golonkę. Panowie stwierdzili, że było to poważne ale i smaczne wyzwanie. Ale przecież nikt nie mówił, że na Frankenjurze jest łatwo;-). Na dzień trzeci wybrałem skały o fakturze wielkiego pumeksu (masa dziur) w rejonie Gosweinstein a mianowicie Hintere Stadelhofener Wande. Wspinanie się po nich kolegom się podobało a lekkie przewieszenia powoli i równocześnie skutecznie pompowały przedramiona. Jednak bilans był na plus a wspinanie i otoczenie dodawało pozytywnej energii. Przy okazji można było bez wychylania się w skali trudności zrobić Elliweg i w czasie kończąc zjazd ze stanowiska wylądować kilka metrów od podstawy skały a wszystko to ma związek z wyceną 5+. Nazajutrz mięliśmy wracać do domu ale była chęć wspięcia się przed podróżą. Zdecydowałem się na klasyk w postaci Treunitzer Kletterngarten. Niestety, obywatele państw niemieckojęzycznych (Niemcy i Austria) zaparkowali tak swoje samochody w liczbie dwóch by zablokować zatoczkę parkingową i mieć cały rejonik dla siebie. Ale przecież obok jest zacieniony Treunitzer Wande i tam dokonaliśmy ostatnich na tym wyjeździe wspinaczek. Pogoda nam dopisała, ludzi w terenie było mało, zakupy udało się zrobić a podróż do domu przebiegła bez perturbacji. Na ile Franken spodobało się Jarkowi i Irkowi pokaże czas oraz ilość ich pobytów w lasach trójkąta Norymberga-Bayreuth-Bamberg. Dla mnie był to ważny i ładnie spędzony czas (do kolejnej wizyty).