Moje tête-à-tête z Hohe Wandem. Autor J. Chodenko

  • Drukuj

          Przed rozpoczęciem napisania relacji z ostatniego wyjazdu zastanawiałem się w jaki sposób to zrobić aby oddać klimat i ducha tej pięknej wspinaczki. Ostatecznie stwierdziłem, że doznań i widoków nie przeleję na papier.

 

Ale od początku. Długo kombinowałem kiedy można by wyskoczyć na kultowe skały  - Hohe Wand w Alpach. Ciągle myślałem o wspinaczce wielowyciągowej, której przedsmak miałem wspinając się z Irkiem na Mnicha. Ostatecznie umówiłem się z Darkiem na wtorek 21 sierpnia. Po niecałych 4 godzinach dojechaliśmy na kamping pod skałami. Piękne pionowe ściany od razu zaparły dech.

Następnego dnia po śniadaniu ruszyliśmy w stronę skał. W domu zdążyłem przeczytać, że ściany płaskowyżu oferują ponad 2000 dróg wspinaczkowych. Na szczęście byłem z jednym z najlepszych przewodników i „bez pudła” trafiliśmy pod początek drogi Innerkoflersteig . Droga ta ma długość 220m, trudności 5-. Darek ruszył na pierwszy wyciąg. Wspinaliśmy się na przemian prowadząc wyciągi i po 10 wyciągach (dołożyliśmy trzy z drogi Richter’s Ende 5 ) dotarliśmy na górę. Widoki z wysokości  ponad 300 m to było coś pięknego. Niestety po czwartym wyciągu  zakładając stanowisko musiałem pożegnać się z moim wysłużonym przyrządem ATC BD, co było typowym frycowym jako konsekwencja zbyt wielu czynności wykonywanych na raz. Po chwili nasycania się widokami po zakończeniu drogi poszedłem na wysuniętą poza obręb skał, przepadzistą platformę Sky Walk. Po zimnym piwku zeszliśmy na kamping.

Następnego dnia Darek zaproponował klasyk klasyków czyli Draschgrat – estetyczna graniówka (długość 150m, trudności od 5+). Niestety po dojściu do drogi okazało się że rozpoczął na niej wspinanie inny pięcioosobowy zespół. Darek szybko podjął decyzję rozpoczęciu wspinaczki inną drogą  „Duettsteig” 5- która łączy się z Draschgrat po czterech wyciągach. Udało nam się wyprzedzić  wspomniany zespół i dalej ruszyć we własnym tempie, bez przestojów. Tym bardziej że temperatura powietrza była ponad 35C a teren nasłoneczniony. Dwa wyciągi przed końcem była niezła ekspozycja – ponad 250 m w dół. Ten obraz utkwił mi w pamięci najmocniej i widzę go jak tylko zamknę oczy.

Trzeba przyznać, czego jestem dowodem, że po dwóch dniach wspinaczki wielowyciągowej znacznie można poprawić sprawność i czas wykonywanych czynności na stanowiskach, a komendy ograniczyć do naprawdę kilku. Po powrocie na kamping i odświeżeniu się wróciliśmy do domu.

Koniecznie trzeba tu wrócić.