Wypad w góry. Autor. P. Jędrusiak

  • Drukuj

           Zaczęło się od pomysłu… Tylu ludzi jeździ w góry, starych młodych to może i ja się wybiorę? Najwyżej będą się nabijać, że Janusz itp, ale raz się żyje. Przyszła pora do realizacji, zacząłem od ogłoszenia na grupie na fb z poszukiwaniem towarzystwa i jest!! Aż jedna osoba stworzone plany, pomysły gdzie iść i entuzjazm jeszcze bardziej wzrasta. 

 

Pora na pierwsze przeszkoda – brak sprzętu. O ile butów się dorobiłem w kurtkę zainwestowałem to brakło ważnej rzeczy czyli plecaka, a na dwa dni z noclegiem w schronisku był niezbędny. Tu niezastąpiony okazał się Dariusz, wspomógł radą i doświadczeniem i pożyczył zajebisty plecak z Karrimora. Przyszła pora na zakupy, bochenek chleba, dużo konserw, słoik dżemy, więcej konserw, czekolady i znowu konserwy, a do tego kiełbasa (pierwszy kilometr powiedział mi, że zdecydowanie za dużo tego). W środę rozpoczęte pakowanie (oczywiście źle się do tego zabrałem i źle się spakowałem) i nadchodzi czwartek ciągle pełen entuzjazmu dostaję wiadomość, że partnerka w góry się wycofuje… Pojawiają się pierwsze myśli o rezygnacji, ale nie odpuściłem szybkie wyszukanie blablacar i jest transport za 10 zł do Krakowa, tam złapałbym busa do Zakopanego i jest cel. Jak pomyślałem tak zrobiłem. W piątek koniec pracy o 22 do mieszkania zjeść coś na szybko i około 1 w nocy transport był. Potem bus i pojawił się największy problem. Uszkodzona karta do bankomatu, niestety blik nie działał bo bank prowadził prace serwisowe aplikacji i zamiast około 6 postawić nogę na szlaku to do 11 koczowałem pod bankomatem aż uruchomią blik… Ale udało się, szybki bus na Kuźnice i zaczynamy podejście na Kasprowy, po drodze przyłączają się dwie singielki poznane na grupie. Plan jest prosty na Kasprowy na potem na Murowaniec i tam nocleg na glebie. Pierwsze kilometry udowodniły mi, że jednak tych konserw było za dużo o obficie spływający zemnie pot i ogromny ból ramion mnie w tym utwierdził, ale uparcie parłem i parłem naprzód. Podejście na szczyt i przepiękne widoki z góry na mgłę, ale można było usiąść odpocząć  więc było super. Tknięty przeczuciem postanowiłem zamówić sobie kawałem podłogi w Murowańcu i dowiaduje się, że nie można na glebie a pokoje od stycznia zarezerwowane… do Doliny Pięciu Stawów za daleko, żebym zdążył przed zmierzchem (to był mój cel jak jeszcze myślałem, że wystartuje o 6) i z pomocą przyszły koleżanki poznane na szlaku.

Nowy cel schronisko na Hali Kondratowej – mają wolne łóżka jest petarda. Ruszam z dziewczynami malowniczym szlakiem wzdłuż granicy i zaczyna witać nas słoneczko, uszczuplone w drobnym stopniu zapasy z plecaka z 18 kilo dały może 17 i aż chciało się żyć. Udało się dotrzeć do Przełęczy pod Kondracką Kopą gdzie połączyliśmy siły z trójką osób z Poznania przy zejściu do schroniska. Tu się niedogodność co spowolniła mój i tak wolny masz – Odcisk!! Pożegnałem dziewczyny, żeby zdarzyły do Zakopanego przed zmierzchem z Pyrami omówiłem się w schronisku i zacząłem schodzić. Ekscytacja z powodu zobaczenia drewnianego domku z dymem z komina była ogromna! Po „zameldowaniu” się i kupieniu talerza ciepłej zupy (po całym dniu marszu była to najlepsza fasolka jaką jadłem) przyszła pora na plotki i odrobinę Soplicy z nowymi znajomymi z Poznania. Imion nie pamiętam ale chyba Pan Zdzisław z zawodu kolejarz z synem pracującym w mundurówce i Sandra, Tu okazało się, że cała moja wiedza odnośnie dopasowania plecaka była gówno warta, okazało się, że pas biodrowy musi być mocno zaciśnięty a nie ramiona… cały dzień miałem na odwrót, no cóż wystarczyło spytać kogoś wcześniej… Nowi znajomi pomogli stworzyć plan na drugi dzień marszu i musiałem niestety odmówić przyłączenia się bo ich trasa była zdecydowanie zbyt ambitna. Przyszła pora na zimny prysznic i wystarczyło wskoczyć w śpiwór przytknąć głowę do poduszki i od razu padłem w objęcia morfeusza. Pobudka o 8 kawa i śniadanie i pełen sił razem z dobrze dopasowanym plecakiem ruszam na Giewont, jest wcześnie, jest mgła i nie ma ludzi z siatkami z biedronki więc jest super cisnę. Idzie się lepiej niż dzień wcześniej bo nie bolą tak ramiona i docieram na Giewont i tu niespodzianka, NIE MA KOLEJKI!!! Z Giewontu czeka na mnie piękny widok na mgłę… ale ok. schodzimy i dopiero tu pojawia się korek przy zejściu przy łańcuchach. Ale jakoś się powyprzedzałem i ruszam w dół, trasa zaplanowana więc z pomocą mapy i znaków ruszam w kierunku Polany Strążyska. I w końcu widzę, że to nie ja jestem największym Januszem na szlaku, zaczynają się pojawiać ludzie w klapkach, siatkami, tacy co uznali, że na Giewont wystarczy ubrany podkoszulek i krótkie spodenki oraz że na taki spacerek nie trzeba zabierać wody. Coś co mnie zdziwiło to ludzie z parasolkami w rękach… Ok. nie znam się może to się przydaje. Schodzę coraz niżej coraz mniej mgły i coraz większy tłum ludzi, aż docieram do wyżej wymienionej polany a tak ruch większy niż na Krupówkach. Nie zatrzymuje się, w góry pojechałem odpocząć od ludzi, więc idziemy prosto na Sarnią Skałę i z niej widzę piękny Giewont w pełni okazałości! Kierujemy się dalej dół czarnym szlakiem poprzez popod perci do Przełęczy Białego. I tu zapadła nawet dla mnie dziwna decyzja! Mało mi! Chce więcej kilometrów! Wiec wracam po śladach i odbijam na żółty szlak na Dolinę Białego bo przecież nie widziałem jeszcze skoczni w Zakopanem. Dotarłem w końcu do tego zatłoczonego miasta i razem z Google maps złapałem busa do Murzasichle gdzie czekało auto od przemiłej kobiety poznanej na grupie która też w niedzielę wracała na Śląsk! Idealne połączenie i razem z Anią i dwójką jej synów miła jazda do Katowic. 

Reasumując pierwszy wypad w tatry mimo kilku przeszkód i niedogodności według mnie udany! I już zaplanowany kolejny na 18-19 sierpień :D