Lodowy weekend. Autor T. Kaptur

  • Drukuj

          W drugiej połowie lutego aura zimowa przypomniała o sobie. Dość solidny mróz utrzymujący się przez dłuższy czas przypomniał, że w tym okresie roku ma być zimno i zimowo. Tak też się stało, przypomniał mi, że gdy temperatura jest poniżej zera, woda przechodzi ze stanu ciekłego w stan stały, co za tym idzie tworzą się lody - lody po których można się powspinać.

  Warunki te, niestety nie są wieczne więc trzeba je wykorzystywać jak się tylko da. Ostatnim dzwonkiem na zadziałanie w terenie okazał się pierwszy weekend marca, były to ostatnie dni umożliwiające wspinaczkę. Na szczęście lokalizacja w której mieszkamy, pozwala na fajne wspinanie praktycznie pod samym nosem. Z racji tego, że nie musimy jechać w góry w poszukiwaniu lodów, postanowiłem wybrać się na rekonesans okolicznych miejsc w których mogą i faktycznie tworzą się lodospady. Od samego początku w takich eskapadach towarzyszyłem zawsze Darkowi, który nauczył mnie oraz pokazał z czym się to je. Niestety tym razem kontuzja wyeliminowała Darka z zimowych działań, a dobrze wiem, że długo nie musiałbym Go namawiać na wspólny wyjazd. 

Po głowie chodziły mi trzy miejscówki - Kralovany, Dehylov oraz lody w Żimrovicach. Wybór na sobotę padł na Dehylov ze względu, że jest najbliżej. Dzięki temu można było szybko i skutecznie ocenić czy lody w ogóle są i czy warto jechać gdzieś dalej. Do akcji przyłączył się Rybnicko – Poznański zespół AA czyli Ania & Andrzej. Po szybkim dojechaniu na miejsce i dotarciu pod lód okazało się, że jest nawet fajnie wylany jak na tak krótki okres mrozu, co ważniejsze chyba wcześniej oprócz Nas nikt się na nim nie wspinał.  Na miejscu spotkaliśmy znajomych Ani, Tomka i Wojtka, którzy sprawnie powiesili wędkę i zarezerwowali cały teren dla Nas. Po wyposażeniu się w cały potrzebny szpej, przystąpiliśmy do zabawy. Dla Ani i Andrzeja były to pierwsze próby wspinaczki lodowej oraz drytoolowej, co bardzo  przypadło im do gustu. W trakcie upływu dnia, każdy z nas wspiął się po kilka razy na główny lód, mniejszy oraz wykonał kilka wariantów drytoolowych. Same wspinanie było dość męczące i szybko wyczerpujące. Mięśnie, których nie używamy podczas zwyczajnego wspinania bardzo szybko dały o sobie znać, zwłaszcza, że lód nie należał do plastycznych a spionowanie dawało w kość. Lekki mrozik, który zaczął nam doskwierać  w popołudniowych godzinach zadecydował, że na dziś wystarczy i należy wracać do domu. 

W drodze powrotnej, wstępnie umówiliśmy się na niedzielne wspinanie w Ostravie, jednak gdy wróciłem do domu w głowie narodził się nowy plan. Olać Ostravę i pojechać spróbować szczęścia w  Żimrovicach. Tak też zrobiliśmy i następnego dnia o podobnej porze, ruszyliśmy w wybrane wcześniej miejsce. Lody w Żimroviacach były wylane, ale niestety już płynące. Dzięki łatwej dostępności drzew, które umożliwiały szybką instalacje wędki zabraliśmy się do dziabania. Zdecydowaliśmy, że dzisiaj działamy taktycznie, każdy z nas robił kilka przejść w różnych liniach, by nie tracąc cennego czasu na ciągłe przewiązywanie się, urobić jak najwięcej. Na sam koniec zostawiliśmy najdłuższy lód, który oferował bardzo różnorodne wspinanie, a nawet bardziej zabawę. Dziaby, za sprawą już plastycznego lodu, siadały elegancko, można było wspinać się szybko i precyzyjnie zdobywając pierwsze lodowe doświadczenia. Goniący niestety mnie czas, i świadomość pracy jeszcze niedzielnym wieczorem przesądziła o powolnym wycofie. Niestety tak to w życiu bywa, że jak się człowiek rozkręci to musi kończyć – tak było tym razem. Nie ma co narzekać, to co powspinane to nasze. Należy się cieszyć, że udało nam się na maxa wykorzystać ostatki wspinania w lodach, miejmy nadzieję, że za rok będzie lepiej. 

Zdjęcia dzięki uprzejmości Anny Burek