Zimowa Sycylia-relacja. Autor T. Kaptur

  • Drukuj

Dwa tygodnie temu informowaliśmy o wspinaczkowym wyjeździe Tomka Kaptura na Sycylię. Teraz pora na jego relację.

 

Sycylia – San Vito Lo Capo 

          Osoby wspinające się w sezonie zimowym lekko nie mają zwłaszcza gdy wolą robić to gdy jest ciepło i przyjemnie. Oprócz grzania się na panelu lub marznięcia w górach, można zorganizować wyjazd w cieplejsze regiony. Takim regionem okazała się Sycylia. Kameralny wyjazd na który namówiła mnie Ania Burek okazał się strzałem w dziesiątkę. Pomysłodawcami wyjazdu byli znajomi Ani, rodzina Musialików w składzie Agata, Stasiu oraz Maciek. Na przełomie stycznia i lutego startując z lotniska we Wrocławiu polecieliśmy na Sycylię. W Palermo, Sycylia przywitała nas 18-sto stopniowym ciepłem oraz pięknym ‘zimowym słońcem’. Po wypożyczeniu samochodu, ruszyliśmy w kierunku naszej bazy noclegowej – San Vito Lo Capo, oddalonego od Palermo o ok. 80km. Po dotarciu na miejsce, wstępnym rozpakowaniu gratów, postanowiliśmy skorzystać z wyśmienitej pogody i pójść na krótki spacer, podziwiając bajkowe widoki wyspy, morza, oraz zachodzącego słońca. 

Kolejne dni pobytu zapowiadały się optymistycznie ze względu na pogodę i temperaturę. 

Po leniwym poranku udaliśmy się na pierwszy wspin. Rejon, który wybraliśmy był najbliższy z możliwych, zajmował raptem niecałe 10 min jazdy z czego 5 drogą szutrową wzdłuż plaży. Po zapoznaniu się z przewodnikiem postanowiliśmy wbić się w pierwszy sektor rejonu. W skałach byliśmy praktycznie sami, nie licząc kilku napotkanych osób w tym również Polaków. Po krótkiej rozgrzewce, nastąpił wreszcie upragniony czas wspinania. Sama skała i charakter dróg jest na tyle urozmaicona, że każdy z nas znalazł coś dla siebie i mógł bez problemu się rozwspinać. Tak korzystając z dłuższego dnia, pokonaliśmy kilka dróg, o różnych wycenach. Zadowoleni żegnając się z zachodzącym słońcem zakończyliśmy pierwszy dzień.  Region w którym zdecydowaliśmy się wspinać do końca wyjazdu oferował bardzo ciekawe formacje. Każdy z sektorów miał swój charakter, można było wspinać się w charakterze górskim, płytowym, przewieszonym czy nawet klasycznych ‘jurajskich’ dziurkach.

Jak na wyspę przystało oferuje ona niezliczoną ilość atrakcji i możliwości. W dni chłodniejsze oraz bardziej wietrzne, w których temperatura spadła do 10-13st, postanowiliśmy wejść na dwa okoliczne szczyty. Zdobyliśmy Monte Monaco (530m n.p.m)  oraz Monte Cofano (659m n.p.m). Na szczycie Monte Monaco stoi krzyż, jest również księga wejść do której jak się później okazało Maciek mógł wpisać się dwa razy tego samego dnia, ponieważ z samego rana postanowił wbiec na szczyt. Będąc w San Vito Lo Capo błędem jest, nie wejść na te dwa nieopodal siebie leżące szczyty. Widoki rozciągające się z obu wierzchołków zapierają dech w piersiach, w takich momentach człowiek przystaje na chwilę, warto jest również zadumać się i skłonić do osobistych i życiowych refleksji. Nie obyło się również bez włoskiej pizzy w poszukiwaniu, której udaliśmy się aż do Trapani. Nasza mieścina ożyła dopiero pod koniec wyjazdu i dopiero wtedy mogliśmy skutecznie pójść na wieczorną kolację. Poza sezonem chyba w większej części wyspy jest cisza i spokój, nie ma tłumów, wszechobecnych turystów, można poczuć smak tamtejszego życia, którego w sezonie nie jesteśmy w stanie dostrzec. Lekki niedosyt pozostawiła nam Etna, którą jednogłośnie odpuściliśmy ze względu na poświęcenie całego pełnego dnia, dużego dystansu do pokonania samochodem oraz najprawdopodobniej brakiem ubezpieczenia samochodu od kradzieży na terenie Katanii o czym warto doczytać w OWU wypożyczalni ze względu na liczne kradzieże pojazdów. 

Niedziela była ostatnim naszym dniem wspinaczkowym. Wykorzystaliśmy go każdy na swój sposób. Ania rozgrzała się na kilku fajnych drogach po czym poszła dokończyć swoją upatrzoną drogę z dnia poprzedniego, Maciek łoił ile się dało, na sam koniec zostawił wisienkę na torcie, którą była piękną droga o wycenie 7a, zrobiona OS-em. Ja postawiłem na drogi, które puszczają i są ładne. W ciągu całego wyjazdu udało nam się zrobić kilkanaście dróg, o różnych trudnościach. Myślę, że każdy z nas na swój sposób był z siebie zadowolony i usatysfakcjonowany. Biorąc pod uwagę fakt, że nie jestem w dobrej formie wspinaczkowej, udało mi się wspiąć na fajne drogi, zobaczyć trochę świata oraz poznać fantastycznych ludzi, co chyba jest najistotniejsze.