Zimowy biwak na Babiej Górze. Autor A. Hajnas

  • Drukuj

          Nowy sezon wyjazdowy rozpocząłem od mocnego akcentu, czyli zmierzenia się z Babią zimową porą. Zapowiadało się na ostrą przygodę, bo nie dość, że miało być skrajnie zimno, to na dodatek planowaliśmy zostać na noc na szczycie, gdzie mieliśmy trzy opcje noclegowe: szałas po słowackiej stronie, spanie w jamie lub namiocie...

Z Zawoi Markowej, ja i Jędrek poczłapaliśmy w kierunku schroniska. Żeby dodatkowo podnieść sobie trudność, postanowiliśmy załoić północną ścianę... Do granicy lasu szlak był jako tako przetarty, ale dalej to już musieliśmy torować. Pogoda nam nie sprzyjała, widoczność była mocno ograniczona, zaledwie do parunastu metrów, więc nawigowanie było bardzo utrudnione, ale, co ciekawe, w dość przepisowym tempie pojawiliśmy się na wierzchołku ! Rozpoczęliśmy poszukiwania szałasu, ale tu mój błąd sprawił, że przez prawie godzinę zupełnie bez sensu pałętaliśmy się po południowym stoku, zamiast iść ściśle według wskazań kompasu... Szałasu nie było ani śladu, więc przyszła pora na rycie jamy... Zaczynało zmierzchać, temperatura wyraźnie spadła, wiatr także robił swoje... Chciałem się do-ubierać i nieopatrznie zdjąłem rękawiczki dosłownie na 20-30 sekund... ale to wystarczyło, że dłonie momentalnie mi posiniały i straciłem czucie ! By się rozgrzać, rzuciłem się rycia, na którym zeszło nam chyba ze dwie godziny. Jama wyszła taka sobie, było za mało śniegu, na jedną osobę jeszcze by uszło, ale na dwie to już lipa... A więc czekał nas nocny odwrót do schroniska, bo o namiocie w ferworze walki zupełnie zapomnieliśmy... Następnego dnia znów ruszyliśmy na szczyt, ale od Brony pogoda ponownie siadła. Widoczność była na parę metrów, wiało niemiłosiernie i było chyba z -25, albo i nawet -30 stopni...Tuż pod wierzchołkiem spotkaliśmy wycofującego się, nowo poznanego dzień wcześniej Kubę, ale zgarnęliśmy go ze sobą i razem we trzech ponownie stanęliśmy na górze. W totalnej kurniawie zeszliśmy na Krowiarki i dalej poszliśmy na Halę Śmietanową, gdzie Kuba skręcił do schroniska na Hali Krupowej, my zaś w ciągle padającym śniegu skierowaliśmy się do Zawoi, gdzie zostawiliśmy nasz samochód. Ko-niec. Podsumowując, trochę dostaliśmy w kość, ale przygoda była przednia ! Ach ta Babia, stara miłość jednak nie rdzewieje :) No, ewentualnie czasem zamarza !